W pierwszym kwartale 2025 r. premierzy i prezydenci (tych drugich uczestniczy kilku) 27 państw członkowskich UE zjechali się do Brukseli najpierw nieformalnie 3 lutego, później nadprogramowo, lecz formalnie 6 marca oraz planowo także formalnie 20 marca. Notabene szczyty RE traktatowo nie mają żadnego związku z rotacyjnym przewodzeniem przez kolejne państwa ministerialnej legislacyjnej Radzie UE. Mimo to większość rządów stara się właśnie podczas swojego półrocza ściągnąć do siebie prezydencko-premierowską RE na jakieś ekstra posiedzenie tematyczne – o którym marzył odstawiony od tematów unijnych Andrzej Duda, ale Donald Tusk starania o taką zbiórkę odpuścił.
Formalne posiedzenia RE kończą się przyjmowanymi jednomyślnie konkluzjami. Enty raz wypada przypomnieć, że mają one zerowe znaczenie prawne – nie są przecież publikowane w Dzienniku Urzędowym UE – natomiast ogromne polityczno-decyzyjne. To wytyczne, przypominające z epoki PRL mniej więcej uchwały KC PZPR. Pisane są specyficznym slangiem eurokracji, pełnym chciejstwa, łączącym doniosłość i słuszność z niekonkretnością decyzyjną. Przytoczę kilka próbek z obszernych konkluzji przyjętych 20 marca. W sprawie Ukrainy: „RE potwierdza swoje niezmienne i niezachwiane poparcie dla niezależności, suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy w jej granicach uznanych przez społeczność międzynarodową” oraz „niezbywalne prawo Ukrainy do wyboru własnego losu oparte na Karcie Narodów Zjednoczonych i prawie międzynarodowym”. W sprawie obronności i bezpieczeństwa: „RE apeluje o przyspieszenie prac nad wszystkimi aspektami, aby w ciągu następnych pięciu lat radykalnie zwiększyć gotowość obronną Europy”. W sprawie wieloletnich ram finansowych 2028-34: „RE przeprowadziła pierwszą wymianę poglądów na temat kolejnych wieloletnich ram finansowych i nowych zasobów własnych”. W sprawie wspólnej waluty: „Eurogrupie zależy na zapewnieniu solidnych i dobrze skoordynowanych polityk makroekonomicznych, które zwiększą produktywność i inwestycje, z myślą o wspieraniu silniejszych gospodarek generujących zrównoważony i bardziej inkluzywny wzrost”. Z takimi prawdami objawionymi nie można się nie zgodzić, ale to przecież puste zdania oznajmujące czy deklaratywne.
W pewnej kwestii szczyt RE przyniósł jednak dorobek konkretny. Po dwóch wcześniejszych próbach za trzecim razem 20 marca już definitywnie obalona została zasada jednomyślności w odniesieniu do konkluzji RE. Traktaty wciąż przewidują zgodność 27 prezydentów/premierów w niemal wszystkich kwestiach. Notabene kierowana obecnie przez naszych ministrów Rada UE decyzje legislacyjne podejmuje tzw. podwójną większością. Na szczytach RE jednomyślność usiłowała w 2017 r. obalić premier Beata Szydło, która z powodu jednozdaniowego punkciku – zwykłej informacji o przedłużeniu Donaldowi Tuskowi przewodnictwa RE – odmówiła podpisania konkluzji i myślała, że ktoś się tym przejmie. Tytuł szybko zmieniono z „konkluzje RE” na „konkluzje przewodniczącego RE” i tak dokument przeszedł do unijnych kronik. Obecnie wobec antyukraińskiej obsesji i proceduralnej obstrukcji węgierskiego premiera Viktora Orbána przyjęto inną metodę – zapisy dotyczące Ukrainy stają się załącznikiem z formułą: „Tekst uzyskał zdecydowane poparcie 26 szefów państw lub rządów”. W białych rękawiczkach nawet nie jest wymieniane, kto w unijnej klasie sam się posadził w oślej ławce. Taka praktyka, absolutnie niewymagająca tykania traktatów, realizuje ideę zapisaną w tytule. Same konkluzje to jednak pikuś, strategiczne decyzje RE – np. o przyjęciu do UE nowego państwa – oczywiście nadal wymagają jednomyślności. Niemniej pierwszy wyłom w tym wspólnotowym fundamencie został już dokonany.