Jeszcze więcej tlenu

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2014-03-28 00:00

Przez lata w cieniu, przez lata w mozolnej walce o ekstraklasę. Po śmiałej fuzji o2 z Wirtualną Polską Jacek Świderski został pierwszym rozgrywającym na internetowej scenie

— Po co kogoś szukać? Niech Jacek będzie prezesem! To Michał Brański z Krzysztofem Sierotą z zarządu Grupy o2 zasugerowali kilka miesięcy temu podczas spotkania z Krzysztofem Krawczykiem, partnerem zarządzającym funduszem Innova Capital. Wtedy fundusz pracował nad przejęciem i połączeniem Wirtualnej Polski z o2. Wpompował w operację setki milionów złotych, ale nie wiedział jeszcze, kogo uczynić odpowiedzialnym za internetowy koncern, dziś występujący pod nazwą Grupa Wirtualna Polska. Nie mieli takiego dylematu muszkieterowie polskiego internetu — Brański, Sierota i Jacek Świderski, twórcy sukcesu o2. I choć gdzieś w tle rozmowy z Krzysztofem Krawczykiem pojawił się temat szukania menedżerów zdolnych przeprowadzić z sukcesem układanie internetowych klocków, oni wiedzieli swoje.

— To była ważna chwila, dostałem duże wsparcie od chłopaków. Przez paręnaście lat wspólnej pracy nie musieliśmy podejmować tego typu decyzji — przyznaje Jacek Świderski, wyciągając nogi na miękkiej wykładzinie w gabinecie prezesa.

Ból w szafie

O dziwo, do schludnego gabinetu szefa prowadzą drzwi otwierane na kartę magnetyczną.

— Staram się to zmienić, jestem tu dopiero trzeci tydzień. Trochę głupio, że wejść na kartę mogą do mnie tylko trzy osoby — tłumaczy się prezes Grupy Wirtualna Polska (GWP).

W gabinecie wciąż czuje się ducha poprzednika, choć biuro już nieco wyczyszczono, część ścian i szaf stoi pusta. Biurko uprzątnięte, zajęte tylko przez laptopa z jabłkiem w logo. Jak na standardy i oczekiwania Jacka Świderskiego można jednak uznać, że się urządził na całego. Z mocno partyzanckiej siedziby we Włochach przyjechała przecież legendarna szara szafa pancerna ozdobiona nieco sfatygowaną paprotką. To za tą blachą gnieżdżą się papiery zgromadzone w ostatnich latach. Do tego granat. Rozbrojony. I tyle mebli prezesa, bo priorytety od zawsze ma inne. Świderskiego i spółkę nakręca nie blichtr i bajer rodem z Pudelka, lecz walka o rozwój, wyrywanie konkurencji kolejnych kawałków rynku. W takiej sytuacji koszty trzyma się w ryzach, przesuwając coraz dalej granicę bólu. Poprzednie robocze gniazdko Jacka Świderskiego było zatem… hm. Dość przywołać „PB Weekend” sprzed kilkunastu miesięcy:

„Duże okno na korytarz (z widokiem na plakat filmu „Jak się pozbyć cellulitu”), skrzypiące drzwi, dwie małe kanapy, najtańsze biurko z Ikei, biała tablica, całkiem wygodny fotel. No i pancerna szafa z wiadomo czym w środku. Wszystko w tonacji szaro-szarawej na 15 metrach kwadratowych. W sumie idealne miejsce na salę przesłuchań i dokrętki tasiemca »CSI: Kryminalne zagadki Miami«”.

Głód milionera

Do nowego gabinetu Świderskiego tak naprawdę wejść na kartę mogą już tylko dwie osoby. Trzecią był osobisty kierowca poprzedniego prezesa. A skoro Jacek Świderski ma prawo jazdy i samochód…

— W pierwszej kolejności skupiamy się na łączeniu obu firm, w tym na racjonalizacji zatrudnienia i kosztów. To nie były łatwe decyzje, ale mam świadomość, że inwestorzy, którzy nam zaufali, chcą zarobić, a nie tylko cieszyć się z pozycji lidera w polskim internecie — tłumaczy Jacek Świderski.

Trio muszkieterów z o2 na transakcję patrzy też z nieco innej niż tylko finansowa perspektywy. Raz, że na brak osobistego majątku panowie nie narzekają. Dwa, że kąpiel w co najmniej dziesiątkach milionów złotych mogli sobie zafundować już kilkakrotnie. Przez ostatnie 10 lat dostawali bez liku ofert od funduszy i internetowych graczy. Nie jest tajemnicą, że podchody pod o2 robił m.in. Axel Springer. Na stole leżały zawrotne sumy, jednak koniec końców druga strona nie dała się skusić. Bowiem nie o pieniądze tu chodziło, a o chemię i wspólne cele.

— Nie ukrywam, że sprzedaż dla samej sprzedaży nigdy na serio nie wchodziła w grę. Nie chcemy być marionetkami. Chcemy mieć co robić w życiu, w polskim internecie. A gdzie jest więcej roboty niż u lidera? — pyta retorycznie Jacek Świderski.

— Właśnie dlatego chcieliśmy z nimi zrobić deal. Bo nie są syci, nie myślą tylko o milionach na koncie. Chcieli być numerem jeden, zmieniać, planować, być katalizatorem zmian — zaznacza Krzysztof Krawczyk.

— Jacek jest głodny. Dla mnie ważne było, żeby prezesem połączonych spółek był przedsiębiorca technologiczny, twórca biznesu. Skoro udało mu się z kolegami zbudować efektywne o2 od zera, to uda mu się poukładać większy organizm — uważa Tomasz Czechowicz, partner zarządzający MCI, który także zainwestował w fuzję Wirtualnej Polski i o2.

Gitara z Peweksu

— To co? Mam opowiedzieć łzawą historię, jak to w wieku pięciu lat dostałem swoją pierwszą gitarę? — śmieje się Jacek Świderski, reagując na sugestię, że w sumie to niewiele o nim i o pozostałych muszkieterach o2 wiadomo. Czasem trio wskakiwało na okładki prasowe, zapowiadając — zazwyczaj na wyrost — podbój internetowej galaktyki.

Narracja była podobna: trzech chłopaków poznało się na studiach na SGH, zaczęli od kont pocztowych, a skończyli wyżej niż Yahoo. I tyle historii. Przez lata nie wspierali się przesadnie specami od wizerunku (znów koszty) i samodzielnie dochrapali się miejsca poza podium polskiego internetu. Wszyscy mniej więcej wiedzieli, że Sierota to ten nieco cichszy, od programowania, Brański to fan szybkich samochodów, wizjoner i dobry rozmówca, twarz firmy. Świderski w skali głośności szukał stanów średnich — zakopany w bieżączce, zawieszony gdzieś między dwójką wspólników. Barwy lidera zaczął wdziewać dopiero w ostatnich latach, gdy o2 bezskutecznie starało się wejść na GPW i na serio szukało inwestora do realizacji wielkich planów. To 36-letni dziś „Świder” (tak zwą go wspólnicy i znajomi) brał te projekty na klatę. A jak to z tą gitarą było? Nie było. Był oczywiście komputer: Atari 800xl z Peweksu.

— Kolega ojca kupił go za pieniądze z wesela, wybranka serca się nieco wściekła. Odsprzedał zatem komputer nam i poszedł kupić pralkę — wspomina Jacek Świderski.

Miał wtedy 10 lat. I zaczęło się. Programowanie było w tle, podobnie jak grzebanie w sprzęcie. Młodego Jacka wciągnęły gry strategiczne i trzymały go w żelaznym uścisku przez ładnych kilka lat.

— W podstawówce skupiałem się głównie na łamaniu joysticków. Nie podchodziłem do komputerów poważnie, programowałem amatorsko, przepisując kody z „Bajtka”. Krzysiek Sierota ze mnie nie wyrósł — przyznaje.

W liceum zabawa zapachniała pierwszymi pieniędzmi, pojawiło się nowe cudeńko — internet. W Koninie, skąd pochodzi Świderski, zaczął się szał na maile. Przyszły współtwórca o2 chodził więc od znajomych do znajomych i konfigurował, zakładał konta wirtualnej poczty, pomagał w tworzeniu stron WWW.

— Ot, amatorski hosting. Taki home.pl w domu — ironizuje przedsiębiorca.

Yahoo from Konin

0202122 — te siedem cyfr szybko zawładnęło wyobraźnią konińskiego nastolatka. To był numer TP SA do „wdzwonienia” się do internetu. Tyle że w latach 90. non stop zajęty. Ot, technika. W Warszawie, gdzie wybrał się na studia, miało być lepiej. Nie było.

— Pod względem dostępu do sieci w okolicach roku 2000 Warszawa była krokiem wstecz. Prywatne łącza były niebotycznie drogie, publiczne zapchane po sufit. Paradoksalnie dzięki temu powstało o2. Musieliśmy z Michałem i Krzyśkiem zjednoczyć siły, żeby przeskoczyć te bariery — tłumaczy prezes GWP. Z rok starszym Brańskim zgadał się przypadkiem na wyciągu narciarskim w Beskidach. Gadali o Krzemowej Dolinie w 90-tysięcznym mieście.

— Zajmuję się zakładaniem kont e-mail ludziom, trochę takie Yahoo, tylko w Koninie. Umiem to robić ręcznie, ale przydałoby się zaprogramować jakiś automat — zagaił Jacek Świderski.

— Ja to nie umiem, ale Krzyś Sierota wszystko zrobi — stwierdził Michał Brański. Od słowa do słowa powstało go2.pl, warszawiacy, czyli Brański z Sierotą, zgodzili się na serwery w Koninie — tam zdobyć dostęp do sieci było łatwiej. Do czasu, bo cały Konin miał wówczas limit ledwie 2 megabitów na sekundę przesyłanych danych.

— Myśmy po trzech miesiącach zapchali Konin całkowicie, ludzie do ministra listy pisali, że w mieście internet nie działa. Przenieśliśmy się do Sosnowca na 10 mb/s.

Po rychłym wyssaniu i tego miasta i wypowiedzeniu umowy przez pośrednika ruszyliśmy na Poznań, który w końcu odciął nam operator. Więc zostało nam sądzenie się z nim i ruszenie z dnia na dzień z serwerami na Warszawę — śmieje się Jacek Świderski. Te kilka lat na początku wieku weterani o2 wspominają jak wyprawę na Księżyc papierowym samolotem. Prowizorka goniła prowizorkę, a aeroplan trzeba było napędzać siłą własnych mięśni.

Trajektoria gumki

Plan dnia tria z ówczesnego go2.pl nierzadko wyglądał tak: pobudka o 23 — telefon od wkurzonych klientów, że serwer nie działa. Błyskawiczna zbiórka w trójkę na wypad do Sosnowca. Od 3 do 4 w nocy naprawianie serwera za pomocą sznurka i gumki. O 7 come back do stolicy, pakowanie się na zajęcia na uczelni. O 10 SMS, że gumka w Sosnowcu znów pękła. I kolejne godziny w aucie jadącym na południe.

— To była katorżnicza praca. W pojedynkę nikt nie dałby rady. Był stres nie o klientów, bo ci w pewnym momencie byli w ilości masowej. Był stres i chwile zwątpienia, czy fizycznie damy radę. Czy nie przygniecie nas wzrost, jaki widzimy i który trzymamy plecami do przeciążonych serwerów. Baliśmy się, czy w takiej trajektorii lotu nie zaliczymy klapy. Zaplecze techniczne zawiązane sznurkiem na kokardkę, poprawione gumką i zapałkami musiało działać 24/7. A wzrost był tak duży, że zamiast poprawiać prowizorkę, już stawialiśmy kolejną — obrazowo opisuje Jacek Świderski.

W czasie jednej z takich wypraw zimą wyskoczyli jak oparzeni z samochodu gdzieś pod Częstochową. Sekundy wcześniej jeden z nich zasnął za kółkiem i obudzony przez kompana przejechał na śliskiej drodze dwa czerwone światła. Zszokowani natarli się śniegiem i stwierdzili: tak dłużej nie może być. Po czym pojechali dalej. Wyzwania czekały, lud był głodny maili.

— Naszą siłą, hormonem wzrostu były konta pocztowe, zresztą do dziś w tym jesteśmy najmocniejsi w Polsce. Połączone portale mają ponad połowę rynku e-mail marketingu — ocenia Jacek Świderski.

Pięć stów profesora

Pocztowy manewr go2.pl polegał na założeniu, że zarówno rozmiar, jak i forma ma znaczenie. Zaproponowali więc Polakom skrzynki o pojemności 10 MB, do których dostęp był nie tylko za pomocą programów do obsługi poczty, ale i strony WWW. Chwyciło, to były czasy, gdy pocztę sprawdzało się często na uczelni, w pracy, u znajomych. Gdy konkurencja zaproponowała identyczną ofertę, go2.pl podniosło limit do 20 MB. I zmieniło nazwę.

— o2 wzięło się głównie stąd, że niegdyś internet w Polsce badano w sondażach. I tam zamiast naszego serwisu pojawiał się należący do Disneya go2.com. Instytut badawczy nie uznawał naszych racji, więc skróciliśmy nazwę — tłumaczy przedsiębiorca.

Dziś aktywnych kont pocztowych na serwerach GWP jest 12,5 mln z czego ponad 5 mln zdobyło o2. Gmail ma 10 mln, Onet 5 mln. Kampanie w poczcie GWP warte są rocznie kilkadziesiąt milionów złotych. A pomyśleć, że pierwszy mailing pod koniec 1999 r. zrobili za grosze. Zleceniodawcą był nauczyciel geografii z konińskiego ogólniaka. Cel: zapchać autokar na sylwestra 2000 w Paryżu. Zamówienie nie napawało optymizmem.

— Dobra, Świder, ja i tak w to nie wierzę, ale puść te reklamy.

— No to chociaż pięć stów, profesorze… — Ech. Masz. Po kilku dniach belfer dzwoni cały w emocjach. Mówi, że nie wie, jak to się dzieje, ale już trzeci autokar kombinuje.

— To były czasy. Ludzie chłonęli mailing jak gąbka — kwituje Jacek Świderski.

Średniak bez tlenu

Ale żeby nie było, że panowie z o2 mają same złote strzały a la Pudelek, można przytoczyć całą furę niewypałów, jakie zaliczyli w swojej historii. Część to po prostu uschnięte sadzonki i niedoskonałe klony, do których nie mieli serca, widząc, że nie rosną tak szybko, jak zakładali. Blednie Wrzuta, zniknął serwis zakupów grupowych, komunikator Tlen odpadł z rywalizacji z Gadu-Gadu.

— Tlen stworzyliśmy za późno. Mieliśmy też np. Lemon TV, telewizję internetową, która z kolei powstała za wcześnie — mówi Jacek Świderski.

Choć twórcy o2 z pozycji średniaka w top 10 polskiej sieci nigdy nie byli usatysfakcjonowani, to na rynku traktowani są z dużą estymą. Nikomu innemu bez wielkiego kapitału nie udało się zajść tak wysoko.

— Szukali kolejnego wyzwania, mają o2, będący dużym sukcesem. Przecież portal powstał od zera, bez zewnętrznego finansowania, do jakiego mieli dostęp wszyscy więksi rywale — uważa Krzysztof Krawczyk. Świderski wraca do lat 2008-09, gdy w o2 zdali sobie sprawę, że idąc obecną ścieżką, nie zdołają walczyć o coś więcej niż 4-5 miejsce w Polsce. Nie było dźwigni finansowej, know-how, silnego partnera.

— Zawsze chcieliśmy grać w ekstraklasie, dlatego wówczas zaczęliśmy ćwiczyć wszystkie możliwe scenariusze. Przez giełdę po mariaże z koncernami medialnymi i np. Naszą Klasą — przyznaje prezes GWP.

Teraz, mając co najmniej dziesiątki milionów złotych na konsolidację rynku, Świderski od miesięcy uważnie przygląda się kolejnym podmiotom. Wiadomo — najgrubsze ryby nie są do wzięcia, ale kilka tłustych kawałków pozostało — jak choćby krytykowana Nasza Klasa, wciąż mogąca się pochwalić pokaźną bazą użytkowników i mocną marką. W drużynie Świderskiego są nie tylko jego wymienieni wspólnicy, ale i np. Łukasz Wejchert, twórca Onetu, a obecnie inwestor na rynku nowych technologii.

— Budujemy dream team, mając świadomość, że być może nie mamy już tej kreatywności co kiedyś, bo nieco nam się korporacyjnie przytyło. Choć nie ma co ukrywać, że ma to swoje dobre strony: pod względem struktur menedżerskich, standardów działania Wirtualna Polska jest znacznie wyżej niż o2 — zauważa prezes.

Pomnik pięści

Na korporacyjne tycie Jacek Świderski ma swoją dietę — każdego dnia basen przed pracą. Pod wodą wyłącza się ze zgiełku biznesowej codzienności, wypłukuje schematy, oszukuje biznesową grawitację, zapomina choćby o sądowych wezwaniach w sprawie wirtualnego szczekania Pudelka. Dlatego na wakacje regularnie zapuszcza się w cichsze zakątki świata, obowiązkowo z możliwością nurkowania — od Bajkału po Jamajkę.

Buduje dom nad rzeką, zamierza wrócić do lektur z dziedziny historii. A w razie czego kopa energii dostanie z pewnością od wspólników.

— Spieramy się dość często, to nas nakręca. Ale nigdy nie było tak, żeby któryś odchodził, biorąc swoje zabawki — tłumaczy.

W poprzednim biurze o2 w jednej z salek konferencyjnych do dziś straszy dziura po pięści Michała Brańskiego, zwana „pomnikiem przyrody”. Ot, efekt jego zaciekłej, telefonicznej dyskusji ze Świderskim. Wiadomo, gdy wśród muszkieterów brakuje adrenaliny, to znak, że czas odłożyć szpady. Emocje jeszcze buzują?

— Zdecydowanie tak. Każdy z nas wyraża inaczej zarówno chwilowe frustracje, jak i ekscytacje, których nie brakuje — ocenia Michał Brański. Nikogo zatem nie powinno dziwić, jeśli i na ścianie siedziby GWP wkrótce się pojawi osobliwa „dekoracja”.