Inflacja osiąga kolejne szczyty i pewnie jej główny wskaźnik będzie rósł jeszcze przez kilka miesięcy. Największy impet podwyżek cen możemy jednak mieć za sobą. Teraz ważne są dwa pytania. Po pierwsze, czy eskalacja wojny w Ukrainie może ten impet jeszcze przywrócić. Po drugie, jak szybko procesy czysto ekonomiczne będą spowalniały ceny.
W kwietniu inflacja cen towarów i usług konsumpcyjnych wyniosła 12,3 proc. wobec 11 proc. w marcu – takie są wstępne szacunki GUS (ostateczne dane urząd poda w połowie miesiąca). Jest to najwyższy poziom inflacji od końca lat 90. Inflacja wciąż podąża ścieżką dużo wyższą od prognoz zarówno rynkowych, jak też projekcji Narodowego Banku Polskiego. Tak jest właściwie miesiąc w miesiąc.

Jest wiele czynników odpowiedzialnych za tak wysoką inflację, część z nich jest ewidentnie przejściowa, a część trwała. W gospodarce mamy potężny popyt napędzany przez wydatkowanie odłożonych w pandemii oszczędności oraz szybki wzrost płac. Dodatkowo na świecie występują braki towarów i surowców wywołane faktem, że ożywienie wszędzie było bardzo szybkie. Do tego dochodzą problemy z dostawami energii i surowców z Rosji. Na to wszystko nakłada się jeszcze dodatkowy popyt ze strony uchodźców. Mamy więc miks krajowego przegrzania gospodarki oraz zaburzeń pandemiczno-wojennych. Miks wybuchowy.
Wiele natomiast wskazuje, że największy impet podwyżek cen możemy mieć za sobą. Ceny bazowe, czyli nie uwzględniające cen żywności i energii, rosną bardzo szybko (0,8 proc. miesiąc do miesiąca), dużo szybciej niż powinny, ale już nieco wolniej niż na początku roku. Ceny energii dla gospodarstw domowych odnotowały już największe skoki. Ceny żywności wzrosły tak gwałtownie w kwietniu, że trudno sobie wyobrazić powtórkę z rozrywki. Ceny paliw skokowo wzrosły zaś w marcu i musiałoby dojść do zatrzymania dostaw ropy z Rosji, by to się powtórzyło.
I tu dochodzimy do pierwszego kluczowego pytania. Czy dojdzie do zatrzymania dostaw energii z Rosji i tym samym kolejnej fali skokowych podwyżek cen paliw, gazu, prądu? To jest pytanie zero-jedynkowe: tak lub nie, nie ma scenariusza pośredniego. Wydaje mi się, że to jest jak rzut monetą. Jeżeli dojdzie do zatrzymania dostaw lub embarga, to podwyżki cen paliw i gazu mogą się powtórzyć, a inflacja roczna może dojść przejściowo do 15-20 proc. Jej spadek może być jednak później szybszy z powodu dużej recesji.
A jeżeli nie dojdzie do zatrzymania dostaw? Podwyżki cen z miesiąca na miesiąc mogą być już mniejsze, a wskaźnik inflacji liczonej rok do roku latem może osiągnąć szczyt na poziomie 14-15 proc., a potem zacznie opadać. Kłopot polega na tym, że inflacja powoli zaczyna się zakorzeniać w systemie gospodarczym – przekłada się na podwyżki płac, a te napędzają ceny. Sfera cen odrywa się od bilansu popytu i podaży. O ile więc spadek inflacji do poziomu jednocyfrowego może wystąpić w 2023 r., to powrót do celu na poziomie 2,5 proc. może zająć kilka lat.