Między szefem MSZ Radosławem Sikorskim a prezydentem Lechem Kaczyńskim znowu zaiskrzyło. Tym razem poszło o ambasadorów i taki konflikt był jedynie kwestią czasu, bo mianowanie i odwoływanie ambasadorów to wyłączna kompetencja prezydenta. Oczywiście prezydent dokonuje tego na wniosek szefa MSZ, jednak biorąc pod uwagę napięte stosunki miedzy nimi, każdy wniosek Sikorskiego będzie przez głowę państwa traktowany mocno podejrzliwie. I — jak dowodzi dotychczasowa praktyka — odrzucany.
Wewnętrzne spory polityczne znowu będę wyniesione poza granice kraju , bo
w skrajnym scenariuszu rozwoju tego konfliktu może to oznaczać wakaty na paru
stanowiskach ambasadorów. Trudno będzie wytłumaczyć zagranicznym partnerom,
dlaczego. To jednak najmniejszy problem, związany z napięciem między dwoma
ośrodkami władzy, jeśli chodzi o politykę zagraniczną. W tej delikatnej materii
stanowisko polskie powinno być jednoznaczne i zrozumiałe dla partnerów. A czasem
można mieć wątpliwości, czy tak rzeczywiście jest.
Prezydent Lech Kaczyński niejednokrotnie domagał się od premiera i szefa
MSZ konsultacji przed ważniejszymi podróżami zagranicznymi. I słusznie. Sytuacja
z początku kadencji obecnego rządu, gdy głowa państwa zdawała się być zaskoczona
np. zmianą stanowiska Polski w sprawie odblokowania negocjacji z Rosją nt.
członkostwa w OECD, nie powinny się powtórzyć. Ale konsultacje muszą być z obu
stron. Z tego punktu widzenia piątkowe wypowiedzi Radosława Sikorskiego, że o
wysłaniu przez prezydenta misji do Gruzji nie dowiedział się z kancelarii głowy
państwa brzmią co najmniej niepokojąco.
Nie chodzi o to, czy wysłanie misji do Gruzji było rzeczywiście dobrym
pomysłem — znając wagę, jaką Lech Kaczyński przykłada do stosunków z Gruzją, nie
powinno to zaskakiwać, a napięcie w stosunkach tego kraju z Rosją budzi niepokój
nie tylko w Polsce. Temat więc istnieje. Sęk w tym, jak jest przez stronę polską
rozgrywany. Prędzej czy później może dojść do znacznie bardziej brzemiennego w
skutki zgrzytu.
Prezydent i premier dali dwukrotnie dowód , że, mimo wielu różnic,
potrafią się ze sobą porozumieć — tak było nie tylko w sprawie sporu
ratyfikacyjnego, lecz także wcześniej, gdy uzgodnili, że odbędą się
przedterminowe wybory. Może pora na spotkanie, które rozwiałoby wszelkie
wątpliwości na temat podziału kompetencji w polityce zagranicznej. Polska nie
jest wprawdzie najbiedniejszym krajem, ale na dwie polityki zagraniczne chyba
nas jednak nie stać.