Obchody rocznicy Konstytucji 3 Maja w naturalny sposób stały się okazją do projekcji historii na współczesność. Trudno uniknąć refleksji, że niektóre wątki sprzed 216 lat są wciąż aktualne. Tamten nowatorski akt prawny służył umocnieniu Rzeczypospolitej i dlatego został jak najgorzej przyjęty przez jej sąsiadów, a konkretnie przez Rosję. Dzisiaj żyjemy w zupełnie innej rzeczywistości, ale między naszymi państwami ciągle powstają napięcia, dające się we znaki zwłaszcza relacjom gospodarczym.
Dzisiaj „PB” poświęca większy materiał efektom rosyjskiego embarga na polskie mięso i produkty roślinne. Wynika z niego, że nasi producenci przestali już „czekać na Godota” i nie wierzą w skuteczność polskiej klasy politycznej, a nawet organów Unii Europejskiej. Sami poszukują alternatywnych rynków i za jakiś czas wiadomość, że Rosja w pewnym, ograniczonym i obłożonym wieloma warunkami zakresie, ponownie się dla Polski otwiera — przyjmą wzruszeniem ramion.
W tym kontekście warto przywołać przykład Nowej Zelandii, która do dzisiaj wspomina gospodarczy szok z roku 1973, związany z zatrzymaniem jej rolnego eksportu. Wielka Brytania przystąpiła wówczas do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej pod warunkiem natychmiastowego zaprzestania importu żywności z zewnątrz, tymczasem niemal cały eksport Nowej Zelandii, która w sensie ekonomicznym pozostawała brytyjską kolonią, szedł właśnie do Londynu! Otrząśnięcie się z tego upadku i przełamywanie kryzysu trwało kilkanaście lat, wymagało zdobycia trudnych rynków (głównie w Azji) i zmian asortymentowych — ale nowozelandzkie rolnictwo odzyskało dawną siłę bez brytyjskiej łaski.
Nasze relacje z Rosją są nieporównywalnie łatwiejsze, wszak nie jesteśmy odizolowani na środku oceanu — a w związku z tym rosyjska obstrukcja nie wywołuje w Polsce szoku, co najwyżej złość, że polityczna bezmyślność niszczy bardzo perspektywiczne więzi gospodarcze. Niestety, akurat w stosunkach z Rosją te sfery splatają się wyjątkowo mocno. Niedawno odkrył to na przykład Andrzej Lepper, który po objęciu stanowisk rządowych z pychą nuworysza zapowiadał, czego to nie załatwi — a na razie jego dorobek w dziele odkręcania embarga wynosi zero. Ale pretensje można mieć do niego głównie za ową pychę, jako że w prowadzonej przez Rosję imperialnej rozgrywce polskie mięso stanowi zaledwie drobny wycinek. Władimir Putin umiarkowanie szanuje tylko grupkę potentatów ze starej UE, którzy łaskawie przyjęli Rosję do prestiżowej grupy G-8. Demonstracyjnie ma natomiast za nic zarówno podnoszące głowę dawne republiki radzieckie — choćby Gruzję czy w tych dniach Estonię — jak i krnąbrne państwa dawnego Układu Warszawskiego i Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. A wszystkie jego posunięcia są odreagowywaniem kompleksów podupadłego imperium.
Rosyjskiemu konsumentowi nawet urażone poczucie historycznej dumy nie przeszkadzałoby jeść doskonałej polskiej wędliny. Niestety, konieczna jest do tego polityczna zgoda władcy Kremla — a nic nie wskazuje, żeby w dającym się określić horyzoncie czasowym została wydana.