Wchodzimy w gorący okres wojny celnej. Donald Trump, prezydent USA, zapowiada szybkie wprowadzenie ceł na import od najważniejszych partnerów handlowych. Szczegóły wciąż nie są znane, podczas kampanii wyborczej padały deklaracje podniesienia wszystkich ceł co najmniej o 10 pkt proc.
Eksportowy rykoszet
Polska nie należy do grupy krajów najbardziej narażonych na efekty wojny celnej. Z szacunków EY wynika, że ewentualne negatywne skutki dotkną nas znacznie mniej niż średnio inne kraje UE. Zakładając brak radykalnych podwyżek taryf, koszty zamkną się w paru dziesiątych procenta PKB.
Dla niektórych branż jednak zmiany mogą być dotkliwe. Im wyższe cła, tym szersze grono poszkodowanych. Chodzi nie tylko o firmy bezpośrednio sprzedające do Stanów Zjednoczonych, ale też handlujące z eksporterami z innych krajów i świadczące dla nich usługi. W przypadku pierwszej grupy możemy dokonać stosunkowo szczegółowej analizy na poziomie branż, w przypadku drugiej - tylko na poziomie całych sektorów.
Potencjalne straty są bolesne także dlatego, że od kilku lat eksport do USA rośnie szybciej od średniej, pozwalając polskim firmom na zdobywanie nowych rynków. Spójrzmy na dane. W ramach polskiego eksportu do USA wytwarzane jest ok. 1,3 proc. polskiego PKB, czyli licząc w wartościach z 2024 r. ok. 47 mld zł. Ale kiedy doliczymy do tego eksport idący pośrednio przez inne kraje, wartość ta rośnie do 2,3 proc. PKB, czyli ok. 83 mld zł (jest to wartość dodana wytwarzana w ramach bezpośredniej i pośredniej sprzedaży do USA, a nie wielkość przychodów). Na przykład fabryki w Polsce są istotnymi dostawcami części dla wytwórców w Niemczech, którzy eksportują do USA.
Dobrym przykładem pośrednich połączeń może być polski sektor transportu lądowego. W ramach różnych usług świadczonych na rzecz eksportu do USA generuje on ok. 0,6 proc. całej wartości dodanej wytwarzanej dla gospodarki. Ale kiedy doliczy się do tego usługi świadczone na rzecz całego łańcucha dostaw związanego ze sprzedażą do USA, idącego też przez inne kraje, ta wartość rośnie czterokrotnie – do 2,3 proc. całej wartości generowanej przez ten sektor w Polsce. Jeżeli niemieckie fabryki zredukują sprzedaż do USA, stracą na tym nie tylko polscy dostawcy towarów, ale też usług.
Mimo wszystko nie są to astronomiczne kwoty. Dlatego - jeżeli wojna handlowa nie przerodzi się w spiralę wzajemnych restrykcji, które ograniczyłyby nie tylko handel, ale też inwestycje - dużych turbulencji to nie spowoduje.
Warto pamiętać, że ostateczny koszt ceł zależy nie tylko od ekspozycji na rynek amerykański, ale również od wrażliwości cenowej końcowych odbiorców. Firmy oferujące unikatowe produkty, które trudno jest zastąpić, łatwo przeniosą koszty ceł na amerykańskich konsumentów. W przypadku produktów bardziej wystandaryzowanych może być to trudniejsze: ceny wzrosną, ale to może zaktywizować lokalną, amerykańską konkurencję.
Główni poszkodowani
Na podstawie tych wszystkich danych łatwo zauważyć, że ewentualna wojna handlowa najbardziej uderzy w sektory związane z branżami transportowymi i branżami urządzeń medycznych. Jeżeli konflikt byłby intensywny, najbardziej stracić mogą pracownicy – firmy, szczególnie duże, mogą przenieść produkcję do USA. Pracownicy i mali dostawcy raczej się tam nie przeniosą.
W przypadku bezpośredniej sprzedaży do USA największy udział amerykańskiego rynku w eksporcie* mają:
- Producenci motorówek i łodzi wypoczynkowych
- Producenci aparatów słuchowych
- Producenci silników turboodrzutowych i części do nich, a także części do samolotów
- Producenci przekładni mechanicznych i zębatych
- Producenci srebra
*W zestawieniu uwzględniliśmy tylko branże, których eksport przekracza 0,5 mld zł rocznie.
Licząc sprzedaż pośrednią i bezpośrednią, największy udział amerykańskiego rynku w wartości dodanej wytwarzanej w Polsce mają:
- Produkcja sprzętu transportowego innego niż samochody
- Produkcja metali
- Produkcja urządzeń elektronicznych, optycznych
- Produkcja samochodów i cześci
- Produkcja wyrobów z tworzyw sztucznych
Nie ma mowy o nakładaniu ceł przez USA na europejskie statki. Nie ma też takiej potrzeby, bo w Stanach Zjednoczonych od wielu lat funkcjonuje tzw. Jones Act. Zgodnie z nim między amerykańskimi portami mogą być transportowane towary i przewożeni pasażerowie tylko na statkach zbudowanych w USA. Ten rynek od dawna jest więc dla nas zamknięty. Stocznie polskie mogą natomiast uczestniczyć w realizacji kontraktów na jednostki do eksploatacji morskich platform paliwowych. Spodziewamy się ich rozwoju po zapowiedzianym przez prezydenta Trumpa wzroście wydobycia, który powinien przełożyć się na zwiększenie zamówień na nowe jednostki.
Jeśli natomiast chodzi o zapowiadane cła, mogą one dotknąć europejskich producentów urządzeń i akcesoriów do budowy i wyposażenia statków. Polscy producenci nie dostarczają jednak takich wyrobów na amerykański rynek, więc polityka celna USA bezpośrednio nas nie dotknie.
Obserwuję zapowiedzi Donalda Trumpa w sprawie nałożenia ceł na towary (w tym także części motoryzacyjne) z Europy i zastanawiam się, co tak naprawdę jest celem. To wygląda bardziej na próbę wzmocnienia pozycji negocjacyjnej USA w relacjach z Europą niż na próbę rzeczywistego przeniesienia produkcji z Europy do Ameryki. Po pierwsze - Stany Zjednoczone nie mają tak ogromnego potencjału produkcyjnego. Po drugie - ceny tych produktów znacznie by wzrosły. I wreszcie po trzecie - uruchomienie takiej produkcji nie odbywa się z dnia na dzień. Dlatego jestem przekonany, że ewentualne nałożenie ceł nie spowoduje, że w USA otworzą się nowe fabryki części motoryzacyjnych. Uważam, że warto rozważać przenoszenie produkcji z Polski, z Unii Europejskiej na inne, dynamicznie rozwijające się rynki. To jednak czy będą to Stany Zjednoczone, czy Maroko, czy inne regiony – to odrębna sprawa. Z pewnością nas, przedsiębiorców, do inwestowania w UE zniechęcają rosnące koszty pracy i nadmierne regulacje.
Choć pierwsze decyzje Trumpa ominęły UE, należy się spodziewać, że to się zmieni w perspektywie dni, tygodni lub miesięcy. Cła, które 1 lutego mogą zostać nałożone na Meksyk, Kanadę i Chiny w krótkim okresie mogą poprawić warunki eksportu do USA polskich i europejskich produktów. Jednak spodziewane dalsze działania USA, które prawdopodobnie obejmą cłami państwa członkowskie UE, uderzą już w europejską gospodarkę. W zależności od tego, czy będą to uniwersalne cła na wszystkie państwa w tej samej stawce, czy selektywne, np. tylko w sektorze motoryzacyjnym i tylko na Niemcy, ostateczny wpływ tych zmian trudno dziś oszacować. Wprowadzenie wszystkich zapowiedzianych przez nowego prezydenta USA zmian celnych na cały eksport będzie ciosem w światowy handel skutkującym skurczeniem gospodarki UE nawet o 2 proc. do 2027 r. wg badań EY.
Z perspektywy Polski amerykańskie cła będą miały mniejsze znaczenie niż dla naszych kluczowych partnerów, m. in. Niemiec. USA są rosnącym, ale mniej istotnym rynkiem zbytu dla polskich produktów bezpośrednio. Jednak negatywny wpływ rozleje się poprzez łańcuchy dostaw z powodu pośredniego eksportu z Polski przez inne państwa do USA. W takim ujęciu, Stany Zjednoczone są drugim po Niemczech najważniejszym konsumentem polskiej wartości dodanej.
*komentarz pochodzi z informacji prasowej PIE
