Uzyskanie oficjalnego poparcia Aleksandra Kwaśniewskiego jest w porządku, chociaż naprawdę znaczy tyle, że głowa państwa na pewno dostanie 24 maja w swojej kratce dwa krzyżyki od państwa Kwaśniewskich. Niestety, prezydent wprzągł do bezpośredniej walki o reelekcję także swoje konstytucyjne uprawnienia.

Wczoraj podpisał projekt nowelizacji Konstytucji RP, umożliwiający zdjęcie blokady z jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW). Art. 96 ust. 2 stwierdza, że wybory do Sejmu są „powszechne, równe, bezpośrednie i proporcjonalne” — i chodzi o skreślenie ostatniego wyrazu. Takie zawężenie nie dotyczy Senatu, dlatego druga izba od początku III RP wybierana jest większościowo, a ostatnio już jednomandatowo. Odblokowanie JOW dla Sejmu absolutnie nie oznacza, że zostaną one wprowadzone, ale jedynie otwiera taką możliwość.
W obecnej kadencji osiągnięcie porozumienia PO i PiS jest oczywiście wykluczone, zatem projekt Bronisława Komorowskiego przeleży do października i trafi do kosza. A w razie zwycięstwa Andrzeja Dudy zaraz po jego zaprzysiężeniu 6 sierpnia zostanie w ogóle wycofany.
Bardziej skomplikowane mogą być losy innego uprawnienia prezydenta rzuconego do kampanii — mianowicie referendum. Jeszcze pod rządami poprzedniej konstytucji Lech Wałęsa w 1995 r. na odchodnym, już po przegraniu wyborów, a przed wyprowadzką, narzucił za zgodą Senatu referendum z pytaniem o powszechne uwłaszczenie obywateli.
Sejm w odpowiedzi dołożył cztery jeszcze głupsze pytania szczegółowe i 18 lutego 1996 r. wzięliśmy udział w dwóch chorych referendach naraz. Na szczęście frekwencja ledwie przekroczyła 32 proc. i cała hucpa okazała się makulaturą. Teraz podobny los czeka inicjatywę płynącego stylem rozpaczliwym prezydenta.
Projekt postanowienia o referendum lada godzina trafi do Senatu, który ma 14 dni na jego rozpatrzenie.
Uchwała będzie głosowana albo na przedwyborczym posiedzeniu 20-21 maja, albo na dodatkowym, zwołanym dwie doby po drugiej turze. Wynik potulnego głosowania senatorów PO jest oczywisty, zatem prezydent — bez względu na rozstrzygnięcie w drugiej turze — zarządzi swoje referendum, zapewne na 6 września. Jeśli frekwencja przekroczy 50 proc., to wynik głosowania będzie wiążący — oczywiście każde pytanie rozliczane jest odrębnie.
Referendum wymyślone w jedną noc dla potrzeb kampanii jest jeszcze większą żenadą niż wspomniane uwłaszczeniowe z 1996 r. Przecież październikowe wybory do Sejmu i tak przeprowadzone zostaną jeszcze… proporcjonalnie. JOW hipotetycznie mogą wejść w życie dopiero od 2019 r. Wyobraźmy sobie reakcję społeczną — we wrześniu przechodzą w referendum jednomandatowe (oczywiście przy wymaganej frekwencji, która nie jest realna), a już w październiku głosujemy po dawnemu na partyjne listy.
To będzie dno państwa prawnego. Notabene jeśli wygra Andrzej Duda, to po zaprzysiężeniu 6 sierpnia wyda postanowienie o odwołaniu referendum z 6 września. Konstytucja nic o takim przypadku nie mówi, ale prawnik po Jagiellonce przeprowadzi wnioskowanie „a contrario” i referendum poprzednika unieważni.