Nie długo trwało uspokojenie po „rozwiązaniu” problemów Credit Suisse. W piątek na tapet trafiła sprawa Deutsche Banku i się zaczęło. Kostki domina powoli nabierają pędu.

Po udanym czwartkowym finiszu na amerykańskich giełdach, również poranna część handlu kontraktami terminowymi śledzącymi zachowanie indeksów z Wall Street i Nasdaq wyglądał obiecująco. Niestety ma rynki dotarły spekulacje odnośnie trudnej sytuacji finansowej Deutche Banku, kolejnego przedstawiciela grupy „nietykalnych, czyli zbyt dużych by mogli upaść. Tymczasem rynek pokazuje, że wzrosło zdecydowanie prawdopodobieństwo bankructwa tej jednej z czołowych europejskich instytucji bankowych. Wszystko przez silny wzrost CDS banku, choć w przypadku tej spółki to nic nowego i już nie raz w przeszłości obserwowane na nich były mocne ruchu, gdyż bank od dłuższego już czasu ma różne problemy finansowe.
Jednak inwestorzy wyczuleni po ostatnich wstrząsach wywołanych upadkiem Silicon Valley Bank i Signature, oraz ratunkowym przejęciem Credit Suisse przez UBS są mocno wyczuleni na każdą nawet najdrobniejszą wzmiankę o negatywnym przesłaniu.
Obawy o sektor bankowy odżyły więc ze zdwojoną siłą. W efekcie futures oddały wszystkie wcześniejsze zyski i gwałtownie zapikowały. Sugeruje to bardzo nerwowy przebieg – nota bene – piątkowej sesji za Atlantykiem. Oby nie „czarnopiątkowej”.
Na około dwie godziny przed uruchomieniem notowań na rynku kasowym kontrakty notowały spore straty. W przypadku umów na wskaźnik Dow Jones IA zniżkowały o 1,00 proc. Z kolei futures na S&P500 spadały o 0,79 proc. Najmniej na minusie był Nasdaq 100 tracąc 0,43 proc.
Oprócz wymienionego wcześniej Deutsche Banku, którego wycena akcji spada ponad 15 proc., najmocniej od dwóch lat, przecena dosięgła też udziały ratownika Credit Suisse, czyli UBS Group. To wynik doniesień, że największy szwajcarski bank został jako jeden z kilku objęty śledztwem Departamentu Sprawiedliwości USA. Istnieją podejrzenia, że szwajcarscy bankowcy pomagali rosyjskim oligarchom unikać sankcji. Historia uczy, że jest to bardzo prawdopodobne.
Eksperci podkreślają, że zaufanie na rynkach jest bardzo kruche i podatne na wahania. Stąd nerwowe zachowanie inwestorów. Wszyscy obawiają się efektu domina. I tak już kryzys z obszaru regionalnych amerykańskich banków zdołał przelać się do Europy, w przypadku której banki były uważane za bezpieczniejsze niż te w USA.
Napięcie przekłada się na wzrost awersji do bardziej ryzykowanych aktywów. Nie dziwi więc powszechny powrót do dolara, który przez ostatnie sześć sesji nie cieszył się popularnością. Mocno traci ropa, gdyż powali zamierają nadzieję na zwiększenie popytu w obliczu groźby recesji i słabszego niż oczekiwano odrodzenia chińskiej gospodarki. Co ciekawe, złoto również nie wzbudza większego zainteresowania, a jego wycena poddaje się wahaniu, co jednak można złożyć na karb umocnienia dolara, w którym ten szlachetny metal jest wyceniany.
Wyraźnie spadła rentowność obligacji skarbowych. W przypadku dwulatek, które są mocno skorelowane z poziomem stóp procentowych zniżkowała o 26 punktów bazowych. Z kolei zysk z benchmarkowych 10-latek spadł o 12 pb w rejony 3,30 proc.
Na wartości w przedsesyjnym handlu wyraźnie tracą udziały czołowych amerykańskich banków w tym JPMorgan Chase, Wells Fargo i Bank of America, które tanieją po ponad 2 proc.
Również pod kreską toczy się handel papierami regionalnych pożyczkodawców z First Republic Bank, PacWest Bancorp, Western Alliance Bancorp Truist Financial na czele.
Z obszaru makroekonomii warto wspomnieć o zaplanowanej na piątek prezentacji danych o zamówieniach na dobra trwałego użytku oraz wstępnych odczytów dotyczących wskaźników PMI dla sektora usług i przemysłu. W przypadku zamówień oczekiwany jest wzrost w lutym rzędu 0,6 proc. po spadku w styczniu o 4,5 proc. Bez uwzględniania środków transportu wskaźnik prawdopodobnie wyhamował dynamikę wzrostu do 0,2 proc.
Z kolei ba PMI mają odnotowani niewielkie spadki, z tym że usługi mają utrzymać się ponad progiem 50 pkt oddzielającego ekspansję od kurczenia się,
Nie należy też zapominać o przewidzianym wystąpieniu publicznym Jamesa Bullarda, szefa oddziału Fed z St. Louis. Jest on jednym z najbardziej opiniotwórczych przedstawicieli władz monetarnych, a jego komentarze dotyczące stanu gospodarki i walki z inflacją niejednokrotnie były uzasadnieniem dla działań podejmowanych przez handlujących akcjami.