Maklerom pomogą rząd i PTE

Wojciech Surmacz
opublikowano: 1999-04-07 00:00

MAKLEROM POMOGĄ RZĄD I PTE

Walka biur maklerskich o klientów ma głównie charakter wojny prowizyjnej

MAGICZNE SŁOWO: W trakcie wojny prowizyjnej z wielu stron padało często słowo „dumping”, ale czy słusznie? Zwykle ta sama operacja w każdym biurze ma różne koszty. Często z tych przyczyn wysokości prowizji się różnią. — komentuje Piotr Habiera, dyrektor Centrum Operacji Kapitałowych Banku Handlowego. fot. Grzegorz Kawecki

DWULETNIA CISZA: Myślę, że przez pierwsze dwa lata inwestycje PTE nie będą miały istotnego wpływu na giełdę i zyski biur maklerskich. Pozytywnym zjawiskiem w tym czasie może być to, że inwestując w największe spółki fundusze emerytalne uodpornią giełdę na tzw. czynniki psychologiczne, czyli np. wybory prezydenckie — twierdzi Paweł Kolek, makler z Domu Maklerskiego BOŚ. fot. Tomasz Zieliński

Większość biur maklerskich narzeka na wyniki finansowe. Przyczyn szukają m.in. w wysokich kosztach utrzymania biura i wygórowanych opłatach na rzecz giełdy i depozytu. Poszkodowanym z odsieczą ruszył polski rząd, regulując na ich korzyść system rozliczeń z klientem. Kolejną szansą mogą być umowy z powszechnymi towarzystwami emerytalnymi.

Wielu specjalistów z branży twierdzi, że w Polsce jest zbyt dużo biur maklerskich. Według informacji Głównego Urzędu Statystycznego, w 1996 roku funkcjonowało 50 biur i domów maklerskich, w 1997 — 38, a w pierwszych trzech kwartałach roku 1998 — 49.

— Liczbę biur maklerskich weryfikują bardzo ostre w naszym kraju wymogi formalne, które musi spełnić dana jednostka, by prowadzić tego typu działalność. Ta działalność jest bardzo kosztowna, dlatego już kilka niewielkich biur zostało wchłoniętych przez większe lub zaprzestało działalności — informuje Wiesław Schabowski, prezes Eastbrokers.

Słaba kondycja WDM

GUS nie opublikował jeszcze pełnych danych za 1998 rok, dotyczących wyników finansowych biur i domów maklerskich. W branży panuje opinia, że większość tych podmiotów zakończyła ubiegły rok stratą. Oczywiście są takie, które jej nie wykazały, ale podobno są to pojedyncze przypadki.

— Dla wielu biur suma przychodów jest wciąż niesatysfakcjonująca. Wydaje mi się, że z pewnością przetrwają tylko ci, którzy mają naprawdę wysokie kapitały lub „bogatego krewnego” — twierdzi Wiesław Schabowski.

— Biura i domy maklerskie zatrudniają czasem po 200-220 osób. Są dużymi podmiotami, które często nie zarabiają tyle na prowizjach, by pokryć koszty swojej działalności. Większość z nich nie może żyć z tzw. brokerki — dodaje Piotr Habiera, dyrektor Centrum Operacji Kapitałowych Banku Handlowego (COK BH).

Jego zdaniem, słaba kondycja polskich maklerów wynika m.in. z wysokich opłat na rzecz giełdy i Krajowego Departamentu Papierów Wartościowych. W naszym kraju, jeżeli prowizja od jakiejś operacji wynosi np. 0,3 proc., to biuro zarabia z tego 0,18, a giełda i depozyt zabierają resztę.

— Biuro maklerskie zarabia więc tylko 50 proc. więcej od giełdy i depozytu — skarży się Piotr Habiera.

Na Zachodzie te instytucje w ogóle nie pobierają opłat od biur maklerskich bądź są one minimalne.

Wojna prowizyjna

Aby poprawić swoją kondycję, od kilku lat biura walczą o klientów. Przez jakiś czas walka była tak ostra, że zyskała sobie miano wojny prowizyjnej. Za różne operacje finansowe biura maklerskie proponowały różne prowizje, a walka polegała oczywiście na ich obniżaniu.

— Wojna prowizyjna to podstawowy element walki konkurencyjnej. Nie widzę w tym nic dziwnego — mówi Piotr Habiera.

Paradoksalnie, wśród wielu inwestorów giełdowych panuje opinia, że stawki prowizyjne w naszych biurach i tak są za wysokie.

— Prowizje mogą być wysokie np. dla osób fizycznych. Natomiast dla dużych inwestorów instytucjonalnych nie są zbyt wygórowane. Właśnie o nich toczy się tzw. wojna prowizyjna. By zdobyć poważnych klientów, często daje się im niskie progi prowizyjne — wyjaśnia Wiesław Schabowski.

Tu zaszła zmiana

W grudniu 1998 r. pojawiło się rozporządzenie Rady Ministrów regulujące system rozliczeń biur maklerskich z klientami. W połowie tego roku przepisy te zaczną obowiązywać. Zdaniem fachowców, uzdrowią one cały system maklerskich rozliczeń. W tej chwili klient może odebrać pieniądze ze sprzedaży akcji już w dniu transakcji.

—Po zmianach, które wejdą w życie, o terminie wypłaty z rachunku będą decydować maklerzy. Dla inewstorów może to się okazać istotnym kryterium doboru biura — tłumaczy Paweł Kolek, makler z Domu Maklerskiego BOŚ.

Wejście PTE

Sytuację w sektorze biur i domów maklerskich może poprawić pojawienie się nowych, poważnych klientów, czyli powszechnych towarzystw emerytalnych (PTE). Wejście PTE sprawiło, że Izba Domów Maklerskich ustaliła minimalny próg prowizji dla tych podmiotów na poziomie 0,32 proc. Powszechne towarzystwa emerytalne domagają się jednak stawki 0,27 proc.

— PTE to rynek, który dopiero się rodzi. Na razie kontakt z nimi odbywa się na takiej zasadzie, że przychodzi przedstawiciel PTE i słyszy od maklera propozycję na przykład 0,38-proc. prowizji od wykonanej transakcji. Wówczas jego odpowiedź brzmi: 0,28 proc. W tym momencie rzadko która firma odmawia. Większość zgadza się na takie warunki, bo zdaje sobie sprawę z siły PTE — mówi dyrektor Piotr Habiera.

Będzie lepiej

Jak twierdzi makler z Biura Maklerskiego BOŚ, w dłuższej perspektywie nawet przy tak niskich prowizjach współpraca z towarzystwami może okazać się dochodowa, bo z upływem czasu PTE będą miały coraz większe aktywa.

— Zgadzam się z tym. Przy założeniu, że PTE ściągną bardzo dużo aktywów i 10 proc. tych środków zainwestują w akcje, to będą poważne pieniądze — potwierdza Piotr Habiera.