Marzy mi się kolorowa Polska

Marta Prus
opublikowano: 2024-05-29 17:45
zaktualizowano: 2024-05-29 16:40

Jedna wizyta w Afryce Subsaharyjskiej odmieniła życie Michała Miziarskiego. Dzisiaj szyje barwne ubrania w Ghanie i Tanzanii, a jego marka Pole Pole ma misję – wprowadzić kolor na polskie ulice.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Kiedy skończył liceum i nie dostał się na wymarzone studia filmowe, zrobił sobie rok przerwy. Podróżował wszędzie, gdzie tylko mógł. Pojechał autostopem w Bieszczady, następnie zawędrował do Azji, gdzie odwiedził Chiny, a potem znalazł się w afrykańskim Maroku. To ten czas pozwolił mu dostrzec, jaki świat jest otwarty.

Wrócił do Polski i poszedł na studia, na których zdobywał wiedzę o filmie i kulturze audiowizualnej. Podczas edukacji miał zastój podróżniczy, co wzbudziło w nim jeszcze większy głód wypraw. Po studiach od razu poszedł do pracy, by zdobyć pieniądze na kolejne wojaże.

– Odbijałem się od pracy do pracy. Byłem pomocnikiem rzeźbiarza, asystentem fotografa, a to ktoś gdzieś mnie wziął dorywczo do malowania albo nawalałem młotem pneumatycznym w ścianę, żeby po tygodniu usłyszeć, że w złym miejscu waliłem tym młotem – wspomina Michał Miziarski, założyciel marki odzieżowej Pole Pole.

W 2018 r. ruszył do Afryki odwiedzić ciocię, która stacjonowała wtedy w Tanzanii jako misjonarka, i prowadzić warsztaty dla dzieci poszerzające kreatywność. Tam wpadł na pomysł na biznes.

Kolorowa misja

Przed podróżą był pełen obaw i miał w głowie stereotypy – że jest niebezpiecznie, trzeba bardzo uważać, istnieje wysokie zagrożenie malarią.

– Miałem paranoję, że trzeba się zaszczepić na wszystko. Bałem się jeść, jadłem tylko ciasteczka hermetycznie zapakowane i rzeczy, które przywiozłem z Polski. Spędziłem w Tanzanii trzy miesiące, więc w końcu trochę wyluzowałem – przyznaje Michał Miziarski.

Pomogli mu ludzie – przyjaźni i uśmiechnięci, a on tak tym przesiąkł, że nawet po powrocie do Polski więcej się uśmiechał. Nabrał też nowych nawyków – w Afryce Subsaharyjskiej żyje się bez pośpiechu według filozofii pole pole, co w suahili oznacza powoli. Michał Miziarski zastosował ją nie tylko w życiu prywatnym, w którym świadomie stara się zwolnić, lecz także w biznesowym, nazywając tak swoją firmę.

– Nawet kiedy myślę o biznesie, uważam, że nie warto za bardzo się spieszyć, bo wszystko przyjdzie w swoim czasie. Wolę nie rozwijać maksymalnie firmy, a nawet zrobić parę kroków do tyłu, żeby wciąż być blisko tej filozofii – mówi przedsiębiorca.

Na pomysł na biznes wpadł, kiedy poszedł na rynek w jednej z tanzańskich miejscowości i zobaczył tkaninę ze wzorem bardzo przypominającym herb Gdyni, z której pochodzi. Od razu kupił ten materiał, a jego ciocia zabrała go do krawcowych, które uszyły mu koszulę i spodnie.

– Kiedy założyłem te kolorowe ubrania, poczułem nagły przypływ pewności siebie i od razu w mojej głowie pojawiło się pytanie, dlaczego nie mamy takich w Polsce – mówi Michał Miziarski.

W kraju zapisał się na kurs krawiecki i po raz kolejny zaczął łapać prace dorywcze, by uzbierać pieniądze na powrót do Tanzanii. Kiedy mu się udało, kupił 18 kg tkanin, z których sam uszył parę rzeczy. W końcu wrócił do Afryki po raz trzeci, tym razem z Dorotą Kacperek, współzałożycielką Pole Pole. Ich znajomość zaczęła się na Instagramie, a rozwinęła, gdy postanowili połączyć siły. Dorota planowała wyjazd z Australii, gdzie wówczas mieszkała, a Michał chciał polecieć do Tanzanii. Pojechali razem do Afryki pomalować przedszkole.

– Już wtedy leciałem z przekonaniem, że chcę założyć markę odzieżową. Zapakowałem maszynę do szycia, gotowy tworzyć prototypy, bo jak już zrobiłem wysiłek, by ją zabrać, to głupio byłoby wrócić z niczym – przyznaje Michał Miziarski.

W połowie 2019 r. odpalili zamówienia na pierwszą dostawę ubrań Pole Pole… w domku na drzewie na Zanzibarze.

– Już pierwszego dnia mieliśmy około 50 zamówień. Następnego dnia wróciliśmy do Polski i zajęliśmy się wysyłką tych rzeczy – wspomina przedsiębiorca.

Nie mieli doświadczenia w biznesie, uczyli się na błędach i sugestiach klientów, co mogliby zrobić lepiej. Po czterech miesiącach okazało się, że choć sprzedali wszystko, co przywieźli, nie mieli wystarczającego zysku. Postanowili zwiększyć produkcję, a żeby zdobyć na to pieniądze, wyjechali wspólnie do Australii, gdzie przez rok pracowali.

Pod koniec 2020 r. wrócili do Tanzanii z oszczędnościami i stworzyli wspólną kolekcję z Dominiką „Dodo” Knitter – przyjaciółką Michała Miziarskiego z czasów szkolnych i podróżniczą influencerką. Początki były wymagające głównie ze względu na barierę językową – nie znali suahili. Gdy poprosił krawca, by uszył marynarkę na wzrost 170 cm, ten zaczął ją szyć na długość 170 cm, więc po założeniu szorowała po ziemi. Innym razem zamówił sześć par spodni z kieszeniami, a krawcowa naszyła je… na kolanach. Za to sukienki wyprzedały się w kilka chwil.

– Dopiero to umożliwiło nam zajęcie się firmą na pełen etat. Wszystko postawiliśmy na jedną kartę. Byliśmy kilkanaście tysięcy na minusie, ale wierzyliśmy, że nam się powiedzie. Znajomi pożyczyli nam kasę i na szczęście wszystko się udało. Okazało się, że warto było podjąć ryzyko – uważa Michał Miziarski.

W 2022 r. polecieli do Ghany poszukać nowych szwalni. Dzisiaj, wypuszczając nowe kolekcje ubrań, nerek, plecaków i innych akcesoriów, współpracują też z influencerami.

– Kolory są nieodłączną częścią Pole Pole. Ludzie chcą nosić te rzeczy, więc wspólnie się przyczyniamy do tego, że Polska staje się barwniejsza – mówi współwłaściciel marki.

Podróże i pasje

Pod koniec 2023 r. wraz z Dominiką Knitter pojechali do Konga, planując przemierzyć ten kraj. Było to wspólne marzenie ich obojga, ponieważ intrygowało ich Kongo i to, co się kryje za krążącymi o nim stereotypami.

– Kiedy wpisze się Demokratyczna Republika Konga w Google Grafika, to zobaczymy obrazy broni, głodu, biedy czy wojny. A ja czułem, że za tym wszystkim musi być druga strona medalu, o której się mało mówi – tłumaczy podróżnik.

Przemierzyli kraj od stolicy – Kinszasy – do granicy z Ugandą. Podróżowali motorami po bezdrożach i pływali barką po rzece Kongo.

Michał Miziarski pisze książkę z tej podróży i myśli o chwilowym zawieszeniu działalności biznesowej. Zaczął pisać już podczas wyprawy, utrwalając swoje doświadczenia, obserwacje i przemyślenia. Chciałby ją wydać jeszcze w tym roku.

– Ta wyprawa była jednym z przełomowych momentów w moim życiu, a także podróżą w głąb siebie, która pozwoliła mi odkryć różne rzeczy o sobie – mówi przedsiębiorca.

Pasjonuje się fotografią, na którą ma teraz mniej czasu. Wkręcił się w pisanie i jest ciekawy, dokąd go to zaprowadzi. Trzy lata temu nagrał parę podkastów i filmików z podróży na YouTubie. Uwielbia też opowiadać historie, w czym odnajduje się, jeżdżąc po Polsce z prelekcjami o swojej podróży do Demokratycznej Republiki Konga.

– Jestem otwarty na to, co może mi przynieść los. Wiem, że moje pragnienia mogą się zrealizować w różnych formach, więc nie chcę się ograniczać do jednej wizji. Chodzi o poczucie, że jestem szczęśliwy, nieważne, w jakiej formie to szczęście przyjdzie – konkluduje Michał Miziarski.