Masa sprawdza się w biznesie

Dawid Tokarz
opublikowano: 2010-11-05 00:00

Jarosław Sokołowski inwestuje w różne branże. Incognito i nie na wielką skalę. To się jednak zmieni.

Najbardziej znany świadek koronny wycenia swój majątek na 20 mln zł

Jarosław Sokołowski inwestuje w różne branże. Incognito i nie na wielką skalę. To się jednak zmieni.

Chcesz kupić dom w Warszawie w dobrej lokalizacji? Szukasz hurtowych ilości plastikowych worków? A może potrzebujesz paszy dla zwierząt? To wszystko może ci zapewnić Jarosław Sokołowski, pseudonim "Masa". W latach 90. bezwzględny bandyta, jeden z liderów najgroźniejszej w historii rodzimego półświatka mafii pruszkowskiej, od 2000 r. najbardziej znany w Polsce świadek koronny, a dziś — przede wszystkim biznesmen.

"Masa" produkuje

Od kilku lat byłemu gangsterowi, który przeszedł na "jasną stronę", największe dochody przynoszą dwie spółki produkcyjne, w które zainwestował już jako świadek koronny. Jedna wytwarza opakowania z tworzyw sztucznych, druga zajmuje się przetwórstwem rolnym: produkuje pasze dla zwierząt. Obie nie są gigantami. Ich przychody wynoszą około 10 mln zł rocznie, rzadko ten poziom przekraczając. Przynoszą jednak spore zyski — rentowność netto obu firm sięgała 10 proc. To w ostatnich latach dawało łączne średnie dochody do 50 tys. zł miesięcznie.

Choć obie firmy działają jako spółki jawne, to z jawnością mają niewiele wspólnego. "Masa" co i rusz zeznaje w sprawach najważniejszych grup przestępczych w kraju i dlatego wciąż jest objęty programem ochrony świadka koronnego. Oficjalnie nie może być udziałowcem jakiejkolwiek firmy — musi działać przez podstawione osoby. O jego roli cichego wspólnika w obu spółkach wiedzą tylko nominalni udziałowcy i policja. A teraz także "PB".

— Wszystkie ruchy biznesowe konsultuję z chroniącymi mnie funkcjonariuszami. W konkretne przedsięwzięcia angażuję się dopiero po sprawdzeniu przez policję moich potencjalnych partnerów. Muszę mieć pewność, że mnie nie zdradzą i że są "czyści" — wyjaśnia Jarosław Sokołowski.

Z naszych informacji wynika jednak, że już jako świadek koronny "Masa" utrzymywał kontakty także z osobami z "miasta". Jedną z nich, niejedyną, był Roman O., pseudonim "Sproket", który po aresztowaniach tzw. starego Pruszkowa stał się jednym z liderów stołecznego półświatka. Z zeznań przestępców znających i "Sproketa", i "Masę" wynika, że młody gangster w latach 2001-03 był "namiestnikiem" Sokołowskiego m.in. w kontrolowanym przez niego znanym stołecznym klubie nocnym Spin. Równocześnie Roman O. kierował gangiem, za co niedawno został skazany nieprawomocnie na 8 lat więzienia.

— Wszystkie moje rozmowy i kontakty są pod kontrolą operacyjną służb. Nie robię nic bez wiedzy policji — zapewnia "Masa".

Nimb człowieka ze sporymi możliwościami w biznesie, ponadto kontrolowanego i chronionego przez policję sprawia, że trafiają do niego ludzie borykający się z nieuczciwymi wspólnikami czy kontrahentami. Zdarza się, że im pomaga. Zdarza się, że skutecznie. Tak zyskuje nowe kontakty i nowe możliwości inwestycji. Spirala kręci się na tyle dobrze, że stale pomnaża swój majątek, który dziś szacuje na około 5 mln EUR (20 mln zł).

"Masa" się nie boi

Zarządzanie tymi pieniędzmi nie jest proste, choć jako świadek koronny Sokołowski ma nowe, "taktyczne" nazwisko i wystawione na to nazwisko dokumenty.

— Na razie są to tzw. dokumenty krótkie, co znaczy, że jako osoba się nimi posługująca "Masa" nie ma żadnej historii życia. Dopiero po zakończeniu programu może liczyć na dokumenty długie. Wtedy będzie miał konkretną "legendę": w różnych państwowych rejestrach będą dowody na to, co i gdzie robił w danych okresach — tłumaczy osoba zbliżona do programu ochrony świadków koronnych.

Nam udało się jednak ustalić, że już w ubiegłym roku Sokołowski pod nowym nazwiskiem, na które ma tylko czasowe dokumenty, sprzedał jedną ze swoich nieruchomości. Mógł sobie na to pozwolić, bo zagrożenie ze strony gangsterów ze starego "Pruszkowa", których obciążał zeznaniami, jest dziś minimalne. A i program ochrony świadków koronnych, zdaniem "Masy", działa bardzo dobrze. Na jego zadowolenie wpływa to, że jako jeden z nielicznych "koronnych" co miesiąc dostaje na utrzymanie od policji kwotę znacznie przekraczającą średnią krajową. Co jednak nie zaspokaja jego potrzeb.

— Muszę utrzymać sporą rodzinę i zabezpieczyć sobie środki na starość. Emerytury przecież nie dostanę — tłumaczy "koronny".

"Masa" ma pasję…

To dlatego poza spółkami produkcyjnymi od lat inwestuje w nieruchomości. Ostatni kryzys na tym rynku sporo go kosztował, ale do branży się nie zraził.

— Budowanie jest moją pasją. Poza tym wraca koniunktura, trzeba ją wykorzystać — mówi "Masa".

Ma kilka nieruchomości w różnych miejscach w Polsce, ale największy jego projekt to powstające w jednej z prawobrzeżnych dzielnic Warszawy osiedle 20 domów jednorodzinnych. Szukanie szczęścia w deweloperce (oczywiście nie pod swoim nazwiskiem) po trosze wynika z przymusu. Ze spółki produkującej opakowania z tworzyw sztucznych Sokołowski musi wyjść, bo zmarł jego wspólnik. A firmę przetwórstwa rolnego dotknął kryzys.

— Najwięcej zarabialiśmy na produkcji mączki rybnej. Hodowcy norek zaczęli jednak płacić coraz więcej za odpady z ryb, z których korzystaliśmy także my, i produkcja mączki stała się nieopłacalna — tłumaczy "Masa".

Sparzył się też na prowadzeniu Spinu. Dyskoteka, na którą pożyczył znajomym ponad 200 tys. USD, przetrwała tylko niecałe dwa lata i musiała zostać zamknięta. Całej kwoty pożyczki nie odzyskał do dziś.

…i masę pomysłów

Niepowodzenia go jednak nie zrażają. Przygotowuje się do otworzenia sieci serwisów naprawczych Mercedesa — samochodów, do których ma słabość jeszcze z czasów gangsterskich. Chce być tańszy i szybszy niż dzisiejsze autoryzowane stacje obsługi tej marki. Inne plany? Recykling odpadów na dużą skalę, współpraca z jedną z największych w kraju sieci marketów spożywczo-przemysłowych, a przede wszystkim — budowa sieci biogazowni z jednym z państwowych potentatów energetycznych.

"Masa" deklaruje, że wszystkie projekty są tak duże, że realizacja nawet części z nich pozwoli mu awansować do znacznie wyższej biznesowej ligi. Ponadto może je wdrażać już pod zupełnie nowym nazwiskiem, z długą "legendą". Z naszych informacji wynika, że jego umowa z policją przewiduje, że po zakończeniu programu ochrony będzie mógł przepisać zdobyty wcześniej majątek na siebie. A urząd skarbowy ma uznać jego legalność.

— Dla świętego spokoju policja wolałaby, żebym siedział w domu i nic nie robił. Nie mogę więc powiedzieć, że akceptuje moje interesy. Raczej je toleruje — mówi Jarosław "Masa" Sokołowski.

Od bandyty do biznesmena

Jarosław Sokołowski ma 48 lat. Pseudonim zawdzięcza dużej masie ciała, a zyskał go w drugiej połowie lat 80., kiedy zaczynał karierę przestępcy. Od początku związał się z grupą, którą później nazwano "mafią pruszkowską" i do dziś uznaje się za najgroźniejszy gang w historii Polski. Razem z najbliższym kolegą Wojciechem Kiełbińskim, pseudonim "Kiełbasa", specjalizowali się w okradaniu TIR-ów z papierosami i spirytusem, legalizacji samochodów pochodzących z kradzieży i zbieraniem wpływów z haraczy. W 1993 r. "Masę" oskarżono o gwałt na młodej kelnerce, która wkrótce wycofała się z zeznań.

Choć w latach 90. kilkakrotnie organizowano zamachy na jego życie, to równocześnie bywał na ekskluzywnych przyjęciach, udzielał wywiadów gazetom, kontaktował się z ludźmi ze świata biznesu i polityki. Tuż po zabójstwie herszta "Pruszkowa" Andrzeja Kolikowskiego, pseudonim "Pershing", w grudniu 1999 r. został zatrzymany za wymuszenia rozbójnicze. Obawiając się, że jest następny na liście "do odstrzału", zaczął współpracę z prokuraturą i w czerwcu 2000 r. opuścił areszt. Uzyskał status świadka koronnego, a dzięki jego zeznaniom udało się postawić przed sądem i skazać tzw. zarząd "Pruszkowa": Andrzeja Zielińskiego "Słowika", Mirosława Danielaka "Maliznę" i Janusza Prasola "Parasol".

Jeszcze jako gangster Sokołowski próbował sił w biznesie. Prowadził dyskotekę Planeta i restaurację La Cucaracha, zaczął też kupować grunty na podstawione osoby. Choć jego jedynym oficjalnym zarobkiem była pensja ochroniarza, to tylko na luksusowy dom w Komorowie wydał około 2 mln USD.

— W tym kraju legalnie nie zarobiłem ani grosza, może poza tymi, które zarobiłem jako hydraulik na przełomie lat 70. i 80.

Koronny, czyli biedny

Interesy "Masy" to wśród skruszonych przestępców wyjątek. Większość nie radzi sobie w nowych warunkach.

Jarosław Sokołowski może próbować sił w biznesie, bo jako jeden z pierwszych "koronnych" zachował cały majątek pochodzący z przestępstw. Późniejsi w większości nie mieli już tak dobrze. Instytucję świadka koronnego wprowadziła ustawa z 1998 r., która skruszonym bandytom umożliwiała uniknięcie kary w zamian za "wsypanie" kolegów i ujawnienie przestępstw, w których uczestniczyli. Od początku sądy mogły odbierać "koronnym" majątki i korzyści pochodzące z przestępstw, ale zapis ten stosowano rzadko. Sytuację zmieniła nowelizacja z 2006 r., która nakazała świadkom obligatoryjne ujawnianie całego posiadanego majątku. Sądy chętniej zaczęły go konfiskować. W tej sytuacji większość "koronnych" zaczęła się utrzymywać z pieniędzy przekazywanych im przez policję — zwykle jest to średnia krajowa.

— Część z nich znalazła pracę, część uzupełnia wykształcenie, jeden otworzył sklep z tanią odzieżą. Większość nie potrafi jednak odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Mają trudności z akceptacją niższego poziomu życia i nowego jego trybu —mówi osoba zbliżona do programu ochrony świadków koronnych.

Przez 12 lat sądy ustanowiły około stu "koronnych". Dzięki nim rozbito wiele najgroźniejszych gangów, takich jak "Pruszków", "łódzka ośmiornica" czy gang "Krakowiaka". Łącznie przy ich udziale wykryto blisko 10 tys. przestępstw, a zarzuty przedstawiono ponad 3 tys. osób. To plusy. A minusy? Część z "koronnych" już po objęciu programem ochrony zaczęła zakładać nowe gangi i popełniać nowe przestępstwa. Powszechnie znanych jest kilkanaście takich przypadków. Państwo dostało nauczkę i cztery lata temu przedłużyło z roku do pięciu lat okres, w którym można wznowić śledztwo przeciwko skruszonemu bandycie, jeśli wróci na ścieżkę przestępstwa.

Jak to jednak możliwe, że "koronni" popełniali przestępstwa pod okiem policji? To proste — wbrew obiegowej wizji funkcjonariusze nie chronią "koronnych" 24 godziny na dobę, jedynie z nimi mają stałą łączność. Zupełnie inaczej jest w razie jakiegokolwiek zagrożenia, a o skuteczności policji może świadczyć to, że żadnego z bandytów, którzy poszli na współpracę z organami ścigania, nie dosięgła zemsta byłych kompanów.

Dziś policja chroni około 80 świadków koronnych i ponad setkę ich najbliższych. "Koronni" posługują się tzw. taktycznymi nazwiskami i specjalnymi hasłami, które znane są jedynie komendantom wojewódzkim. To dlatego niejednokrotnie są zatrzymywani przez policję i miewają inne problemy. Dopiero po wyjściu z programu mogą liczyć na docelową tożsamość, przeprowadzkę do innego kraju czy nawet operację plastyczną. Na razie są to jednak jednostkowe przypadki.