Transakcje na rynku merlota lubią być przeprowadzane w dresowych spodniach i klapkach, bo butelkę da się zdobyć i w osiedlowym sklepie, i bez ruszania się z domu, na przykład zostawiając zlecenie na aukcję w Hongkongu. Pierwsza strategia zakłada niski próg wejścia w kompletnie nieopłacalną inwestycję, druga wymaga od kilkudziesięciu do ponad 180 tys. zł za skrzynkę, w zależności od rocznika. Druga może dać zwrot w długim terminie, pierwsza — krótkoterminową korzyść z picia wina.

Od listopada indeks win Pétrus wzrósł prawie 13 proc., a indeks tzw. prawego brzegu tylko 8 proc. Żeby to wszystko rozszyfrować, trzeba zacząć od rzeki, bo rozgałęziająca się Żyronda dzieli winiarski region Bordeaux na dwie strony, więc indeks Right Bank 50 słusznie kojarzy się z prawą ręką. Lewy brzeg to podregiony Médoc i Graves — czyli m.in. takie apelacje jak Margaux czy Pauillac — a prawy to cała reszta, a w niej słynne Saint-Émilion i Pomerol. W ostatniej właśnie, na kompletnie gliniastym szczycie pagórka rosną merlotowe winorośle Château Pétrus, wina rozlewanego u Kennedych. Chociaż sam merlot jest chyba najpopularniejszym szczepem na świecie, winnica nie jest żadną nieprawdopodobnie rozległą posiadłością, bo na jeden rocznik przypada mizerne 30 tys. butelek.
Jak się okazuje, tyle wystarczy, żeby londyńska giełda inwestycyjnych win wyróżniła to konkretne oddzielnym wskaźnikiem, który pokazuje rynkową wartość dziesięciu ostatnich roczników dostępnych w obiegu. Indeks udowodnił przy tym już nie raz, że jest tego wart, a w sierpniu dał prawdziwy popis, bo aż osiem roczników pobiło cenowe rekordy. Do najszybciej drożejącychzaliczały się w dodatku te oceniane przez krytyków najsłabiej — 2011, na przykład, w miesiąc nadrobił 8 proc. i teraz skrzynką handluje się na giełdzie po 15,6 tys. GBP (79 tys. zł).
W skrzynce jest 12 butelek, więc jedna kosztowałaby równowartość 6,6 tys. zł, czyli sporo w porównaniu z półką marketu i oszczędnie w zestawieniu z winem rok wcześniejszym, które kosztuje prawie dwa razy więcej. Do tego, że cenę trzeba dzielić przez tuzin, lepiej się natomiast nie przyzwyczajać, zwłaszcza że inwestowanie w Pétrus bez wychodzenia z domu odbywa się na trochę innych zasadach.
Zaplanowana na 3 września hongkońska aukcja jest jedną z wielu, przez które przemkną te etykiety, ale w przygotowanym przez Sotheby’s katalogu jest kilka elementów, na które warto zwrócić uwagę. Spodziewana cena rocznika 1975 dochodzi do 200 tys. HKD (99 tys. zł), a 2010 do 150 HKD (74 tys. zł), ale ten młodszy jest znacznie droższy, bo estymacja podana jest „per lot”, a więc dla obiektu, podczas gdy pierwsza pozycja to skrzynka po 12 butelek, a druga tylko po sześć.
Z kalkulatorem nie koniec, bo do ceny wylicytowanej doliczyć trzeba 22,5 proc. prowizji, a także koszty ubezpieczonego transportu, i to jeszcze z Hongkongu. Poza prostymi rachunkami inwestor nie powinien sobie jednak odmawiać katalogowych recenzji, bo krytycy pokazują w nich prawdziwą klasę, rozpisując się o jedwabistych minerałach na podniebieniu i finiszach z nutami lukrecji. Skoro wino ma drożeć do następnej transakcji w piwnicy, dobrze chociaż przeczytać.