Emisja banknotu z książęcą parą i gnieźnieńską katedrą planowana jest na 12 kwietnia, a jej nakład wynosić ma 35 tys. egzemplarzy. Jak przystało na edycję dla kolekcjonerów, na tak podstawowym opisie emitent nie mógłby poprzestać, szczególnie że wśród wielu sprawnie zakomponowanych detali znaleźć można i jelenia, który „jako żywy wyskoczył z bordiury drzwi gnieźnieńskich”, i pawia, który symbolizować ma nieśmiertelność. Długoterminowy charakter inwestycji w banknoty bardziej niż z obecności pawia wynika jednak z samej specyfiki rynku i limitowanej podaży — papierowe serie nie są tak popularne jak częściej emitowane monety, ale niektóre z nich wykazują spory potencjał wzrostowy.

O tym, jak zmieniał się będzie popyt, decyduje przy tym kilka czynników w połączeniu, bo poza rzadkością w obiegu duże znaczenie ma też temat, stan zachowania, a nawet numer konkretnego egzemplarza. Tym razem tematyka okaże się prawdopodobnie wyjątkowo trafiona, bo — jak w przypadku wielu innych dóbr alternatywnych — wątki narodowościowe i ważne wydarzenia historyczne zawsze wywołują większe zainteresowanie.
O stan zachowania, w przypadku banknotów kupowanych od emitenta, nie trzeba się przy tym obawiać, ale warto mieć na uwadze, że każde późniejsze zagniecenie może istotnie uszczuplićrynkową wartość. W skali, którą posługują się kolekcjonerzy, stan nieobiegowy nie posiada żadnych zniekształceń, natomiast każdy następny ma już mniejszą sztywność, jakieś pozawijane rogi, ślady składania na pół czy nawet zabrudzenia i rozdarcia.
Inwestowanie w tak nadwyrężone pieniądze również może się na tym rynku opłacać, ale tylko wtedy, kiedy kolekcję stanowić mają egzemplarze stare i dawno wycofane, na przykład z nieistniejących państw czy czasów zwalczonej już inflacji. Lokując przeciętnie wyglądające pieniądze w banknoty z Mieszkiem I i Dobrawą, lepiej jednak nie przechowywać nowych środków płatniczych w portfelu, szczególnie że w zwykłym sklepie nie miałyby wartości z rynku kolekcjonerskiego, tylko tę zgodną z nominałem.