Miłe smakowe rozterki

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2010-03-26 16:07

Restauracja Sekret na warszawskiej Starówce zwabiła nas pieczoną kaczką podawaną wprost z piekarnika. Zamówiliśmy ją dzień wcześniej na 19.45 (by nie robić kłopotu).

Przybyliśmy sporo przed czasem, by skosztować przystawek. Niektóre od dawna mieliśmy na oku. W szczególności węgorza (Mazura z Mazur) w przekładance z łososiem i carpaccio z sarny. Mazur smakowo był grzechu warty. Dla towarzystwa w kieliszku zaproponowano mu wino z Izraela. Sauvignon blanc – Ramat Arad, 2005, Carmel. Początkowo mieliśmy wątpliwości, czy się sobie w Sekrecie spodobają. Biały Izraelczyk miał już przecież swoje lata, choć może nie całkiem jeszcze biblijne. Ku naszemu zdziwieniu związek okazał się zaskakująco udany. Może dzięki koperkowi i cytrynie, mile patrzącym z talerza na wino.
Kaczka miodem maźnięta
Potem z hukiem wtargnęło carpaccio z sarny, obficie spryskane oliwą z truflami. Przybyło w sosie z jagód, obsypane delikatnym oscypkowym śnieżkiem. Zwiewnie zawirowało przed nami napuszoną roszponką w zielonych kaparowych koralikach. Zasugerowano Chianti Colli Senesi, 2007,  Bichi Borghesi (99 zł). Przez grzeczność nie oponowaliśmy, ale dopiero, gdy posmakowaliśmy Chianti z sarniną po napowietrzeniu, zrobiło się przyzwoicie. Pod jednym wszelako warunkiem. Roszponka musiała pokornie siedzieć na ławce karnej. Bo gdy przez nieuwagę udało się jej czasem wymknąć spod kontroli – Chianti gorzkniało ze wściekłości.
Wybiła za piętnaście ósma. Zamówiona wcześniej kaczka bezpardonowo gotowała się do wejścia na stół. Przybyła piękna, rumiana, w powiewach majeranku. Delikatnie gdzieś wcześniej maźnięta miodem. Co ciekawe, bez żadnych jabłkowych wypełnień brzuszka. Zniewoliła nas swą piekarnikową młodością. Kulinarny unikat – żaden tam restauracyjny odsmażalec. Wlaliśmy jej do dzióbka czekające w pogotowiu Chianti. Wyraźnie chciała kwaknąć z radości, ale chyba się czymś zakrztusiła. Prawdopodobnie żurawiną. Mogliśmy więc obserwować w ciszy, jak się usilnie stara stworzyć udaną parę z nieco wieśniaczym Chianti.

Sandacz w śmietanie
Zaraz potem podano sandacza – wyraźnie urażonego pierwszeństwem na stole kaczki. Był to chyba najlepszy sandacz, jakiego jedliśmy ostatnimi czasy na całym warszawskim Starym Mieście. Soczysty, bez ości, a do tego w śmietanowym sosie pełnym kurek. Z dyskretną nutką koperku. Zalotnie otulony ziemniaczanym puree w naleśnikowej woalce. Izraelczyk rzucił się na sandacza zaborczo. I został dumnie i stanowczo odepchnięty. W naszym mniemaniu zbyt łapczywie zaatakował sandacza za dużymi haustami. Szybko (i inteligentnie!) zmienił taktykę. Gdy po niedługiej chwili przymilał się do naszej ryby już tylko małymi łyczkami, coś między nimi zaczęło przyjemnie iskrzyć. Więcej. Pod koniec były nawet piski i radosne mlaskanie.
Swojskie racuchy
Na deser podano swojskie drożdżowe racuchy. I tak jak trzeba – z  jabłkami. Odnieśliśmy wrażenie, że wokół jabłoni, na których wyrosły, musiały kiedyś latać wypasione pszczoły. Najlepszy na to dowód, że racuchy z jabłkami wyraźnie zażądały w kieliszku polskiego miodu pitnego. Gdy podano trójniaka (Trybunalskiego) od razu zaczęły tańczyć oberki. I to do białego rana. Wieczór z natury rzeczy musiał się nam trochę przedłużyć…

Restauracja Sekret
ul. Jezuicka 1/3
Warszawa
Ogólne wrażenie 4,5
Karta win 3
Potrawy 4,5
Wystrój wnętrza 5,0
Obsługa 5
Na biznes lunch 4
Na obiad z rodziną 3

None
None