Gazprom liczył na zwrot 456 mln USD długu. Niestety, pieniędzy jak nie było, tak nie ma. Gazu więc też nie będzie.
Ledwie ucichła wrzawa po zakręceniu Mińskowi, a przy okazji sporej części Europy, kurka z ropą na początku tego roku, a już szykują się kolejne, energetyczne problemy.
Tym razem mają jednak dotknąć tylko Białoruś. Gazprom, rosyjski gigant energetyczny, poinformował, że od piątku zmniejszy przesył gazu do naszego wschodniego sąsiada.
— Dostawy na Białoruś zostaną obcięte o 45 proc. — oświadczył Siergiej Kuprijanow, rzecznik Gazpromu.
Kraje europejskie, które na początku roku padły ofiarą sporu, tym razem nie muszą się obawiać.
— Dostawy do Europy idące tranzytem przez Białoruś będą utrzymane na obecnym poziomie — zastrzegł Siergiej Kuprijanow.
Na razie dostawy gazu do Polski nie zmniejszyły się.
— Nie mamy żadnych podstaw, żeby sądzić, że nasze długoterminowe kontrakty są zagrożone — uspokaja Tomasz Fill, rzecznik PGNiG.
W czym tkwi problem tym razem? Jak zwykle, chodzi o pieniądze. Rosjanie przykręcą kurek z powodu zaległości finansowych. Białoruś ma 456 mln USD długu wobec Gazpromu.
— Mają pieniądze, ale długu nie spłacają — skarży się Siergiej Kuprijanow.
Białoruś otrzymała bowiem w czerwcu od Gazpromu 625 mln USD, pierwszą z czterech rat za 50 proc. udziałów w Biełtransgazie, białoruskim operatorze systemu przesyłowego. Wolała jednak te środki przeznaczyć na inwestycje niż na spłatę długu.
Na początku tygodnia szefowie obu rządów nie doszli do porozumienia w sprawie wysokości i warunków kredytu na 1,5 mld USD, który Moskwa przyznała Mińskowi na pokrycie rosnących cen importowanego paliwa. Rosja podniosła cenę gazu z 46,7 do 100 USD za 1000 m sześc. oraz wprowadziła cło eksportowe na ropę sprzedawaną Białorusi — 53 USD za tonę. Mińsk ustalił z Gazpromem, że w pierwszej połowie 2007 r. zapłaci tylko 55 proc. ceny paliwa. Termin spłaty upłynął 23 lipca.