Zmuszony jestem nie zgodzić się z tym, co mówi czy pisze większość komentatorów, najczęściej powielających myśli swoich amerykańskich kolegów. Uważam, że wystąpienie Colina Powella niczego nie zmieniło. Zwolenników wojny utrzymało w przekonaniu, że atak na Irak jest koniecznością. Przeciwników przekonało, że nie ma takiej potrzeby, bo sekretarz stanu USA nie powiedział nic nowego. To wystąpienie zdaje się potwierdzać informacje z „New York Times”, według których pracownicy CIA i FBI uważali materiały Powella za niezbyt przekonujące. Reakcje stałych członków Rady Bezpieczeństwa były standardowe — wszyscy pozostali na swoich pozycjach, a Rosja, Francja i Chiny nadal chcą dalszych inspekcji i weryfikacji przedstawionych przez USA materiałów.
W większości komentarzy przeczytacie państwo, że przedwczoraj światowe indeksy giełdowe rosły dlatego, że inwestorzy doszli do wniosku, iż wystąpienie Powella przyśpiesza wybuch wojny, a wszyscy już mają dosyć niepewności. Otóż ani nie przyśpiesza, ani nie opóźnia. Wojna nie jest ani mniej, ani bardziej prawdopodobna. Rozpocznie się wtedy, kiedy miała się rozpocząć i świadomi uczestnicy gry giełdowej dobrze o tym wiedzą. Indeksy rosły, bo doszło do wydarzenia, w strachu przed którym spadały. Normalny oddech ulgi.
Poza tym ci inwestorzy, którzy w dowody uwierzyli, kupowali, bo liczyli rzeczywiście na poparcie innych państw. Jednak ci, którzy nie uwierzyli, kupowali, bo wiedzą już to, o czym i ja pisałem: do wybuchu wojny zostało 4-6 tygodni, a do 14 lutego (drugi raport inspektorów ONZ) nic nowego się nie wydarzy.
Po środowej sesji indeksy w USA nadal są tuż nad przepaścią i wczoraj mogły już nie zawrócić — potrójne dna są rzadkością. Taka sytuacja wywołała spadki w Eurolandzie, chociaż można to było w czasie naszej sesji nazwać jedynie ostrożnością. Na początku sesji bardzo mocno wpływała na rynki informacja, że Ericsson będzie miał nowego prezesa. Kurs spółki rósł powyżej 10 proc., ciągnąc za sobą sektor TMT. Oczywiście była to reakcja jednorazowa i w żadnym przypadku nie pokazywała, co będzie się działo w sektorze w następnych dniach. Niewiele zmieniła decyzja Banku Anglii o obniżeniu stóp, a w niczym nie zmieniła decyzja ECB, który zostawił stopy bez zmian. Za to informacja o tym, że wydajność pracy w USA w czwartym kwartale spadła o 0,2 proc., dobiła rynki.
Nasz rynek zachowywał się bardzo niespokojnie. Przede wszystkim znacznie wzrosły obroty, co na spadku jest niezwykle złym sygnałem. Poza tym większość kursów dużych spółek naruszała lub zbliżała się do ważnych poziomów wsparcia. Podobnie wyglądało to na indeksach. Zadziwiająca informacja dotarła na rynek z Pekao SA — w tym roku bank nie będzie podawał prognoz finansowych „z powodu niepewności zarówno na świecie, jak i w kraju”. Robi to jak najgorsze wrażenie. Poza tym bank poinformował, że zysk w 2002 r. wyniósł w okolicach 800 mln zł, potwierdzając obawy rynku, że znowu będzie mniejszy od prognoz. Byli wczoraj duzi inwestorzy, którzy sądzili, że najgorsze już minęło i trzeba kupować. Nie sądzę. Olbrzymim zagrożeniem w przyszłości jest to, że nie będziemy nic wiedzieli o prognozowanych wynikach banku.
Dzisiaj o przebiegu sesji mają szansę zadecydować dane makro. O 14.30 dowiemy się, jaka była w styczniu stopa bezrobocia w USA (prognoza wynosi 6 proc.) oraz zmiana zatrudnienia w sektorze pozarolniczym (prognoza to +69 tys.). Wydaje się, że bardziej istotna będzie ta druga liczba. O 16.00 na rynek dotrze raport o zapasach w hurtowniach (prognoza +0,2 proc.) — te dane będą miały znikomy wpływ na rynek. Przede wszystkim ważne jest jednak to, jak zachowały się wczoraj rynki w USA.
Jeśli wsparcia zostały przełamane, to u nas nastąpi spadek w kierunku 1060 pkt na WIG 20. Jeśli trwał tam trend horyzontalny, nasz rynek lekko odbije.