W niedzielę okazało się, że stanowczość jednak wymiękła i przewodniczący Donald Tusk odwołał nadzwyczajny szczyt Rady Europejskiej (RE). Zbiórka szefów państw i rządów zawężona do Eurolandu różniła się nie tylko liczebnością — 19 zamiast 28 państw. W obecnym stanie prawnym Unii Europejskiej wyłącznie cała RE, umocowana przez traktat z Lizbony, jest organem podejmującym strategiczne decyzje, a Euroland może co najwyżej wnioskować. Odwołanie wczoraj szczytu w pełnym składzie jest zatem dla Grecji wiadomością i złą, i dobrą: nie było zatwierdzenia przez RE dalszej pomocy, ale zarazem nie zapadł formalny wyrok pozbawiający upadłe finansowo państwo członkostwa w Eurolandzie.
Unijna klasa polityczna na greckim długu już dawno postawiła kreskę. Ale nie wierzy także, że następne pomocowe miliardy nie wpadną do studni bez dna. Zwłaszcza, że dotychczasowa ich dystrybucja przypomina losy pomocy humanitarnej dla biedaków — większość pieniędzy przechwytują w Grecji oligarchowie i banki. Ostatnio szokuje też polityczna schizofrenia premiera Aleksisa Tsiprasa, przekraczająca zwyczajowy poziom zakłamania władzy. W niedzielę 5 lipca doprowadził w populistycznym referendum do odrzucenia przez ponad 61 proc. głosujących jakichkolwiek ustępstw wobec pożyczkodawców. Nazajutrz zorientował się jednak, że bez kolejnego dokapitalizowania banków — żądających od zaraz kroplówki 25 mld EUR — niewypłacalność państwa stanie się dosłowna. Dlatego wykonał zwrot o 180 stopni i w piątek nad ranem przeforsował zgodę parlamentu na wszystko, co pięć dni wcześniej w atmosferze narodowej euforii odrzucono — m.in. podwyżkę VAT, reformę emerytur, cięcia w administracji publicznej. Wymyślił również tzw. kredyt pomostowy, aby państwo przetrwało choćby lipiec. Zdecydowana większość obywateli, również tych głosujących 5 lipca zgodnie z dyspozycją Aleksisa Tsiprasa i potem tańczących z radości — jest przerażona perspektywą utracenia euro. Wspólna waluta niezwykle bowiem pomaga Grecji w realizacji narodowej idei bycia utrzymanką Unii Europejskiej, podobnie jak przedtem od 1981 r. — Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej.
Solidni udziałowcy Eurolandu nie chcą jednak słyszeć o przedłużaniu sztucznego wspomagania południowo- -wschodniej flanki. Z twardego wspólnotowego jądra to przede wszystkim Niemcy i Holandia, poza tym ascetyczna finansowo Finlandia, a także nasi sąsiedzi — Słowacja oraz poradzieckie republiki bałtyckie, Litwa, Łotwa i Estonia. Wszyscy nowi członkowie UE aspirując do Eurolandu musieli przecież spełnić pięć rygorystycznych kryteriów konwergencji nominalnej, podczas gdy Grecja została przyjęta od początku z ich podeptaniem. Piętnaście lat temu doskonale wiedzieli o tym decydenci w centrali UE oraz najważniejszych państwach członkowskich, ale była to strategiczna decyzja polityczna z bardzo szkodliwymi następstwami ekonomicznymi. Obecnemu pokoleniu unijnych władców do wycofania się z tamtego błędu wciąż brakuje odwagi.