Przeprowadzone wczoraj w Gelsenkirchen i Essen już po raz szósty konsultacje międzyrządowe Polski i Niemiec są najwyższą instytucjonalną formą dialogu obu państw. Tym razem nie spotkali się ministrowie: gospodarki i pracy oraz rolnictwa. Widocznie obie strony uznały, że współpraca w tych obszarach jest już automatem, natomiast powinni pokonferować np. ministrowie sprawiedliwości czy kultury.
Niemcy pewnie utrzymują pozycję naszego głównego partnera gospodarczego. Ich udział w polskim eksporcie wynosi aż 32,7 proc., a w imporcie trochę mniej — 24,5 proc. Notujemy dodatnie saldo, które po siedmiu miesiącach 2003 r. osiągnęło 175 mln euro. Tak silne uzależnienie Polski od koniunktury w jednym państwie staje się jednak niebezpieczne, dlatego przynajmniej w eksporcie przydałaby się większa dywersyfikacja na rzecz innych partnerów unijnych.
Debaty resortowe, relacje transatlantyckie, sprawa Iraku — wszystko to wczoraj przygasło wobec priorytetów Konstytucji Europejskiej. Nicea przyznała Polsce 27 głosów ważonych w Radzie UE, Niemcom zaś — 29. Proporcjonalnie do liczby ludności, zachowując nasze 27 głosów — im należałoby przyznać aż 58! Dlatego trudno oczekiwać od państwa, będącego największym płatnikiem do unijnego budżetu, przepuszczenia okazji do przejęcia kontroli nad wydawaniem tych pieniędzy. W sprawie rewizji ustaleń z Nicei rząd niemiecki dostał od parlamentu i społeczeństwa instrukcje równie twarde, jak polski — tyle że dokładnie ODWROTNE!
Na dodatek kanclerz Gerhard Schröder przeżywa szok po klęsce SPD w Bawarii. Na rozmowy z premierem Leszkiem Millerem wybrał kraj związkowy o właściwym obliczu politycznym, czyli Nadrenię Północną-Westfalię. Nie zmienia to faktu, że triumfującego Edmunda Stoibera z CSU można by już posadzić — zamiast ubranej w gestapowski uniform Eriki Steinbach — na kanclerzu, ujeżdżanym na okładce „Wprost”. W tych okolicznościach dla rządu Niemiec anulowanie nicejskiego parytetu jest oczywistością.