Nieszczęścia chodzą parami, ale sukcesy lubią biegać w tłumie. Niemiecka szkoła futbolu w ostatnim sezonie dominowała w Europie nie tylko na boisku - za sprawą Bayernu Monachium i Borussii Dortmund - ale też w gabinetach prezesów i menedżerów. Najnowszy raport o kondycji finansowej klubów Bundesligi dowodzi, że dziś w światowym futbolu nikt nie potrafi zrobić z futbolu tak zyskownego biznesu, jak nasi zachodni sąsiedzi. U nich, by zarabiać, nie trzeba nawet wygrywać - wystarczy grać.

W ostatnim sezonie wszystkie kluby pierwszej ligi niemieckiej razem wzięte zanotowały rekordowy zysk EBITDA na poziomie 383,5 mln EUR (1,6 mld zł), a na czysto zyskały 62,6 mln EUR (więcej było tylko w 2007 r.), przy łącznych przychodach sięgających 2,17 mld EUR, co oznacza poprawę o 4,4 proc. rok do roku. Dla Niemców to już dziewiąty wzrostowy sezon z rzędu – nadal ustępują jednak pod względem przychodów lidze angielskiej.
Wyniki są jednak godne pozazdroszczenia - zwłaszcza w kontekście problemów innych lig z rentownością czy dominującego w Polsce przekonania, że „w piłkę inwestuje się z pasji, bo na pewno nie dla zysków" (jak podkreślał Dariusz Mioduski wkrótce po przejęciu kontroli nad Legią Warszawa).
- Bundeslidze udaje się utrzymać równowagę między wysokim poziomem sportowym i ekonomiczną racjonalnością - zwłaszcza w porównaniu do innych lig w Europie. Dzięki wyższym kontraktom telewizyjnym w tym sezonie jeszcze umocnimy się na pozycji drugiej najlepszej pod względem przychodów ligi - mówi Christian Seifert, CEO zarządzającej rozgrywkami Deutsche Fussball Liga.
Choć w przygotowywanym przez Deloitte rankingu najpotężniejszych pod względem przychodów drużyn na świecie na najwyższych stopniach podium są Hiszpanie (Real Madryt i Barcelona), a w czołówce najwięcej jest klubów angielskich, pod względem uniwersalnej rentowności żadna z lig nie może rywalizować z niemiecką. W sezonie 2012-13 zaledwie jeden klub w najwyższej klasie rozrywkowej między Odrą a Renem wykazał stratę. Niewiele gorzej było w drugiej Bundeslidze, gdzie zyski przyniosło „tylko" 15 z 18 klubów. Na niemieckim zapleczu skok przychodów również był imponujący - wzrosły o 9,1 proc. r/r, do roku, do 419,4 mln EUR. To w przeliczeniu przeciętnie 97 mln zł na klub, czyli wyraźnie więcej niż budżet nawet najbogatszych drużyn polskiej Ekstraklasy (Legia w 2012 r. miała 66 mln zł przychodów).
Przyczyn niemieckiego sukcesu jest kilka. Frekwencja na meczach Bundesligi - dzięki dużym i nowoczesnym stadionom, a także względnie tanim biletom, zwłaszcza w porównaniu z Anglią - jest najwyższa na świecie. Klubom udaje się też utrzymać pod kontrolą pensje zawodników - przeciętnie przeznaczają na nie 39 proc. budżetów, podczas gdy europejska średnia to aż 65 proc. Jednocześnie o ponad 20 proc. rosną przychody z dni meczowych, reklam i kontraktów telewizyjnych. Wysokie zyski pozwalają niemieckim klubom na spore inwestycje - tylko przez rok na szkółki wydały łącznie rekordowych 80 mln EUR. Od 2001 r. - już 810 mln EUR.
