Nowe dołki byłyby okazją do zakupów

Marek WierciszewskiMarek Wierciszewski
opublikowano: 2020-04-06 22:00

Rynki finansowe fazę paniki mają już za sobą i znajdują się w fazie akumulacji, ocenia Wojciech Białek, analityk DM BPS

Z artykułu dowiesz się:

  • jaką prognozę dla rynku akcji ma Wojciech Białek, jeden z najbardziej doświadczonych analityków w Polsce
  • kiedy będzie dobry moment do zakupu akcji
  • dlaczego epidemia nie musi oznaczać bessy

Rozlanie się epidemii COVID-19 po świecie sprawiło, że indeks europejskich rynków akcji Stoxx Europe 600 zakończył kwartał najgorszym wynikiem w swojej historii. Obecne pogorszenie koniunktury powinno ograniczyć się do jednorazowego wstrząsu, zakłada jednak w swoim scenariuszu bazowym Wojciech Białek.

— Analiza podobnych załamań wskazuje, że po zakończeniu fazy krachu rynek ma jeszcze tendencję do osuwania się przez około 10 tygodni. To czas, w którym dochodzi do akumulacji akcji w silnych rękach — zauważa specjalista.

Jego zdaniem choć wiele konsekwencji obecnego kryzysu będzie miało charakter długoterminowy, to sama pandemia najprawdopodobniej okaże się jednorazowym szokiem.

Epidemiolog-amator

Mimo to nie jest przesądzone, że twarde dno rynki mają już za sobą. Wszystko dlatego, że faza trwałego odbicia może rozpocząć się dopiero w momencie, gdy inwestorzy uwierzą w scenariusz normalizacji sytuacji.

— W obecnej sytuacji o prognozy jest o tyle trudno, że brakuje dobrych analogii historycznych. Do tego wnioski wyciągane z danych makroekonomicznych są wtórne wobec tych płynących z analizy dynamiki epidemii. Wobec tego analitykom nie pozostaje nic innego, jak zostać epidemiologami amatorami — wnioskuje Wojciech Białek.

Swoją analizę specjalista oparł na założeniu, że epidemia w krajach zachodnich powinna przebiegać według podobnego schematu jak w prowincji Hubei w Chinach. Wprawdzie są wątpliwości co do rzetelności chińskich danych (wskazywać na to miał ostatni raport amerykańskiego wywiadu) oraz co do porównywalności danych między poszczególnymi krajami. Jednak żadne inne dane nie są dostępne, a informacje o całkowitym wygaszeniu epidemii w Chinach wydają się wiarygodne.

— Zgodnie z tym schematem gwałtowny przyrost liczby zachorowań wywołuje paniczną reakcję władz, szczyt dynamiki epidemii wypada około trzech tygodni później, po czym sytuacja zaczyna się poprawiać, jednak wciąż przy wysokich statystykach zgonów — zauważa Wojciech Białek.

Jego zdaniem Włochy podążają ścieżką chińską z 7-tygodniowym opóźnieniem (kwarantanny wprowadzono 9 marca wobec 23 stycznia w Chinach). Jeśli zatem w Państwie Środka epidemia wygasła przed końcem marca, a w kwietniu do normy wrócić ma produkcja przemysłowa, to gospodarka Włoch powinna wrócić do normalnego funkcjonowania w czerwcu, a krajów najpóźniej wchodzących w epidemię — w lipcu.

— Kwarantanny jednak w końcu przynoszą skutek. Nawet jeśli założymy, że społeczeństwa zachodnich demokracji są mniej zdyscyplinowane od chińskiego, to sam instynkt samozachowawczy wymusi izolowanie się ludzi — przewiduje analityk DM BPS.

Skuteczność kwarantann może też osłabiać fakt, że o ile w Chinach po zaostrzeniu sytuacji w prowincji Hubei kwarantanną objęto cały kraj, o tyle zupełnie inaczej jest na Zachodzie. Przy podobnej liczbie mieszkańców decyzje o kwarantannach podejmują rządy poszczególnych krajów w sposób ze sobą nieskoordynowany. To oznacza, że do otwarcia granic może być potrzebne wygaszenie epidemii we wszystkich ważniejszych gospodarkach.

Byle do lata

Na szczęście badania wskazują, że wirus jest wrażliwy na temperaturę, a to utrudni jego rozprzestrzenianie się latem, zauważa Wojciech Białek. O ile więc pandemia grypy hiszpanki przechodziła w wielu fazach, o tyle COVID-19 może wrócić dopiero jesienią. Jednak wówczas jego wpływ na gospodarkę będzie mniejszy, m.in. za sprawą dostępności szybkich testów, pokazujących, które osoby nabyły odporność w czasie wiosennej fali, a więc nie muszą już poddawać się izolacji.

Tymczasem zdaniem analityka DM BPS nawet w przypadku niekorzystnego obrotu spraw sytuacja na rynkach powinna zmierzać w kierunku normalizacji. To dlatego, że walka z epidemią stałaby się nową normą, do której globalna gospodarka musiałaby się dostosować. Warto zatem zadać sobie ogólne pytanie, czy epidemia w każdych warunkach musi wywoływać bessę, zauważa Wojciech Białek.

— Moim zdaniem jest to uzależnione od kontekstu. Tym razem reakcja rynków była tak silna, bo zostały zaskoczone w czasie trwania silnej tendencji wzrostowej. Jednak gdy wyceny już się znacznie obniżyły, podatność inwestorów na kolejne złe wiadomości może okazać się mniejsza — ocenia specjalista.

Tymczasem długoterminowym skutkiem pandemii może okazać się zaostrzenie konfrontacji na linii Chiny — Zachód, przewiduje Wojciech Białek. Chiny, gdzie pandemia wybuchła, wydają się wychodzićz niej wzmocnione, ale kosztem gospodarek zachodnich. Skutkiem może okazać się nasilenie nacjonalizmów gospodarczych.

— Można dostrzec podobieństwo obecnego kryzysu do kryzysu związanego z awarią w elektrowni w Czarnobylu. Wówczas Zachód przyjął wspólny front wobec ZSRR, co doprowadziło do upadku tego ostatniego pięć lat później. Jeśli za sprawą pandemii w zachodnim świecie pogłębi się niechęć do Chin, to może dojść do ściślejszej współpracy gospodarek rozwiniętych przeciwko Państwu Środka — ocenia analityk DM BPS.

O ile dotąd obronną ręką z rynkowych zawirowań wychodzą spółki z takich branż, jak biotechnologia, medycyna czy produkcja artykułów higienicznych, o tyle w dalszej przyszłości koniunktura może zacząć sprzyjać przemysłowi w krajach rozwiniętych. To wciąż mocno spekulatywna wizja, jednak można sobie wyobrazić, że upokorzone poleganiem na dostawach maseczek z Chin społeczeństwa zachodnie poświęcą część dobrobytu, żeby przywrócić działanie bazy produkcyjnej na miejscu, ocenia Wojciech Białek.

— W scenariuszu, w którym Zachód zaciska pasa kosztem wydatków na rozrywkę, hossa na takich spółkach, jak Netflix czy polski CD Projekt, musiałaby dobiec końca. Beneficjentami tego mogłyby okazać się spółki z sektora przemysłowego — przewiduje specjalista.