O dziku, co chłopski rozum ma

Karol JedlińskiKarol Jedliński
opublikowano: 2015-12-06 22:00

Współtwórca Onetu czy iTaxi nie zaleca mód, dróg na skróty i dorabiania filozofii. Liczy się pasja, działanie i ludzie sprawdzeni w ogniu

Łukasz Wejchert od lat udowadnia, że nie jest jedynie nosicielem słynnego w polskim biznesie nazwiska. Ci, którzy znają byłego prezesa Onetu, a obecnego współwłaściciela wehikułu inwestycyjnego Dirlango, wiedzą, że nieprzypadkowo był on jednym z bohaterów „Rozwijaj biznes z najlepszymi”, organizowanej przez „Puls Biznesu”. Kto jak kto, ale Wejchert, tworząc każdy kolejny start-up był doskonale przygotowany na szczęśliwy splot okoliczności.

KTÓRĘDY DROGA:
KTÓRĘDY DROGA:
Zdaniem Łukasza Wejcherta, błędem jest budowanie start-upów z myślą o ich szybkiej sprzedaży. Takie podejście nie buduje zdrowej tkanki wewnątrz organizacji, ale prowadzi do potknięć w drodze na skróty.
Marek Wiśniewski

— W przypadku szczęścia w biznesie, wykułem całkiem precyzyjną definicję. Szczęście jest wtedy, gdy człowiek jest superprzygotowany na coś dobrego, co się wydarzy. A jest gotowy, bo nad tym pracował i gdy nagle pojawia się popyt na dany produkt, rynek się otwiera, wjeżdża okazja — on ma to małe coś, co zmienia całą dynamikę projektu biznesowego — oceniał Łukasz Wejchert.

Bez halucynacji

Inwestor z rynku technologii i marketingu wie, o czym mówi: polegając na swoim wypracowanym szczęściu, Łukasz Wejchert sam rzuca rękawicę gigantom. Stawia czoła konkurentom ociekającym świeżą gotówką od inwestorów lub z własnych zysków. iTaxi walczy z myTaxi, finansowanym przez Daimlera, Virgin Mobile — gdzie Dirlango ma mniejszościowy pakiet — markę ma znaną głównie za granicą i weszło na rynek zdominowany przez wielką czwórkę sieci komórkowych. Mimo to Łukasz Wejchert nie pęka, twierdząc, że powoli wychodzi na jego.

— Zaczynaliśmy od czystej wizji. Jednak nie jest to halucynacja, marzenie, górnolotna myśl. Zbudowana jest na pasji, oddaniu jakiejś idei. Głębokie zainteresowanie oznacza też szybkie zdobywanie wiedzy w danej dziedzinie. Tak było u mnie w początkach internetu, gdy w Dublinie z grupką kolegów studentów fascynowaliśmy się wymianą plików przez sieć między uczelniami. Tu zaczęła się moja wizja, przekonanie co do tego, że technologie oparte na internecie mogą zmieniać istniejące modele ekonomiczne i tworzyć nowe — zaznaczał Łukasz Wejchert.

Innowacja na leżąco

Prosta — ale przemyślana — wizja towarzyszyła też powstaniu Onetu. Wejchert wyobrażał sobie medium internetowe jako zwiększające swoją przepustowość i dopuszczające nie tylko tekst i zdjęcia, ale również wideo.

— Oczywiście w swoim wizjonerstwie popełniliśmy masę błędów, kładliśmy wiele projektów. Mieliśmy jednak taki komfort, że Onet miał już skalę, był rentowny i nietrafione inwestycje po prostu zamiataliśmy pod dywan. Część ruchów to była ucieczka przed rzeczywistością i konkurencją. Rosnąca siła Google’a uświadomiła nam, że czas porzucić model oparty na wyszukiwarce stron, potem postawiliśmy na lokalne treści. Ale też budowaliśmy coś a la YouTube, totalną klapę. Rynek był niegotowy — urządzeniabyły za drogie, przepustowość łącz za niska — wyjaśniał były szef Onetu, używając zwrotu „wymuszona innowacja”.

Bagaż komfortu

Kwestia wymuszonej innowacji — dzięki pytaniom Beaty Tomaszkiewicz z „PB” — została rozwinięta. Łukasz Wejchert bez ogródek przyznawał, że nie budzi się rano z wielkim olśnieniem. Raczej zasypia z bólem głowy nad nietrafionymi pomysłami. — Innowacja potrafi rodzić się w specyficznych okolicznościach. W trakcie pracy nad czymś, co nie wychodzi. Co wówczas robimy? Staramy się to zmienić, odkręcić i wówczas właśnie pojawiają się najciekawsze pomysły — mówił inwestor.

Jego zdaniem, nie ma tu ograniczeń wiekowych, dobry biznes w nowych technologiach można rozkręcić i z bagażem 25 lat w korporacji. Jednak z drugiej strony, w czasach bankowej kariery Wejcherta w ING jeden z mentorów powiedział mu: „Tak, to praca dobra, ciekawa, świetnie płatna. Ale nie zasiedź się za długo, bo wpadniesz w strefę komfortu i już się stamtąd nie wydostaniesz”. Do tego Łukasz Wejchert dorzucił przewagi braku życiowego bagażu — kredytów, rodziny, korporacyjnych powiązań — to ułatwia szybkie, odważne ruchy. Właśnie — działanie. To jedna z jego obsesji, nie cierpi trawić czasu na jałowe dysputy. W swoich start-upach krzewi zatem coś, co nazwał „strategią dzika”. Z czym to się je?

— Pokrótce chodzi o to, żeby nie było za dużo dorabiania filozofii do działania. Te rozmnażające się spotkania wewnętrzne, prowadzące donikąd, to gadanie o teorii.

Tymczasem, tak, trzeba rzeczy przemyśleć, ale przede wszystkim trzeba ryć. Rozmawiać z potencjalnymi klientami, zmieniać na bieżąco produkt, podejmować konkretne decyzje i wreszcie wyjść otwarcie na zewnątrz i zacząć działać — klarował inwestor.

Maszyna na kartce

Uczestnicy konferencji także przeszli do działania, pytając, jak zminimalizować ryzyko błędu przy nowych projektach. Czego unikać w biznesie? Tu Łukasz Wejchert miał wyklarowane odpowiedzi.

— Unikać złych partnerów, koniec końców to wszystko oparte jest na ludziach. Z drugiej strony nie należy unikać osób, które lubią to, co robią, są autentyczne, mają pasję. Trzeba unikać ludzi bez wartości, idących na skróty — przekonywał gość konferencji. Droga na skróty to m.in. moda na poszczególne modele startupowe, tak chętnie kopiowane w celu szybkiej ich odsprzedaży. Takie motywacje to nie styl Łukasza Wejcherta.

— Czasem, tak jak w przypadku np. Groupona, od zachwytów wolę chłopskie myślenie. Trzeba wziąć kawałek kartki, zderzyć ze sobą kilka liczb i zobaczyć, że mimo wielkich nakładów na marketing pewne modele w sieci się nie spinają — powiedział i przypomniał, że w takich chwilach niektórzy zarzucają mu niezrozumienie pewnych trendów z racji wieku. Słysząc takie argumenty, Łukasz Wejchert zazwyczaj uśmiecha się, bierze kartkę, chłopski rozum i oświadcza: mimo ładnego opakowania ta maszyna nie działa. Co działa? Zapytajcie dzika.