Obrażalski Trump zbojkotował G20

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-11-23 16:59

Coroczne spotkanie szefów państw i rządów grupy G20 22-23 listopada w Johannesburgu niewątpliwie przejdzie do historii grupy, ale nie z powodu doniosłości merytorycznej – obszerna 122-punktowa deklaracja G20 o przyszłości ludzkości jak co roku przepojona została nierealizowalnym chciejstwem.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Gospodarzem szczytu potentatów G20 pierwszy raz była Republika Południowej Afryki, a personalnie jej prezydent Cyril Ramaphosa. Dla państw Afryki najważniejsze jest zredukowanie czy wręcz umorzenie ich długów, które łącznie przekroczyły już 1 bln USD. Szeroko rozumiany Zachód, który w XIX i XX wieku kolonialnie bezwzględnie eksploatował Czarny Kontynent, absolutnie się do tego nie spieszy – co perfekcyjnie wykorzystują Chińczycy, pochłaniający Afrykę finansowo i gospodarczo.

Kontrastem wobec miałkości treściowej G20 była niezwyczajna lista uczestników. Pierwszy raz w dziejach grupy prezydent USA demonstracyjnie zbojkotował udział swojego państwa w szczycie, podobnie zresztą jak w zakończonym w sobotę klimatycznym COP30 w brazylijskim Belém. Jeszcze niedawno Donald Trump zapowiadał zastępcze wysłanie Jamesa Davida Vance’a, ale jednak obraził się na Cyrila Ramaphosę definitywnie za zbyt słabą – w jego ocenie – ochronę w RPA białej rasy, ciemiężonej i mordowanej przez czarną, odreagowującą apartheid. Na sygnał z Waszyngtonu kilku władców również zostało w domu, obniżając rangę reprezentacji w Johannesburgu – Arabia Saudyjska, Argentyna, Indonezja, Meksyk. Komunistyczny cesarz Xi Jinping taktycznie wysłał premiera Li Qianga. Zaskakująco rozegrał udział Władimir Putin – jako ścigany zbrodniarz rusza się osobiście tylko tam, gdzie ma gwarancje niearesztowania (komunistyczna Azja oraz Alaska), ale tym razem nie posłał na G20 ministra Siergieja Ławrowa, dla świata nieformalnego wiceprezydenta, lecz swojego zaufanego kremlowskiego przybocznego, niejakiego Maksima Orieszkina.

G20 to klub państw najbardziej znaczących na poszczególnych kontynentach. Grupa utworzyła się samozwańczo w 1999 r., bez jakiejkolwiek notyfikacji w ONZ, jako rozszerzenie skupiającej zachodnią elitę już od 1976 r. równie samozwańczej G7, funkcjonującej w okresie 1998-2013 w formule G8 z udziałem Rosji. G20 to faktycznie już G21, ponieważ obejmuje format G19+2, owymi plusami instytucjonalnymi są Unia Europejska i Unia Afrykańska. Z G7 członkostwo samodzielne przeniosły cztery największe kraje unijne: Niemcy, Wielka Brytania, Francja i Włochy, brexit nic tu nie zmienił. Pozostałe 24 państwa UE, w tym Polska, są reprezentowane w G20 pośrednio – osobami i ustami szefów Komisji oraz Rady Europejskiej. W szczytach G20 z automatu uczestniczy kilkunastu szefów najważniejszych organizacji międzynarodowych (przy czym NATO – w żadnym wypadku), a poza tym gospodarz ma przywilej zapraszania kilku wybranych państw. Cyril Ramaphosa dla podbudowania osobistej rangi ściągnął gości z Afryki i Azji, ale wręcz zaskoczył zaproszeniami dla Europy. Premierzy Hiszpanii i Holandii goszczą na G20 zawsze, tym razem doszedł prezydent Finlandii, premierzy Portugalii, Irlandii i Norwegii a nawet prezydentka Szwajcarii.

W tym kontekście pytanie naturalne brzmi – no a gdzie Polska? Otóż – samodzielnie nigdzie. Z punktu widzenia władz RPA obecność jeszcze jednego państwa UE była zbędna, przecież wspólnotowo mówiliśmy ustami Ursuli von der Leyen i Antónia Costy. Na kolejne G20 w 2026 r. w ośrodku golfowym Donalda Trumpa na Florydzie (własnego szczytu raczej nie zbojkotuje) Polska już została zaproszona, personalnie w osobie Karola Nawrockiego. To jednorazówka, ale otwiera się szansa na pójście drogą Hiszpanii i Holandii, czyli uzyskanie statusu formalnie epizodycznego, lecz faktycznie stałego corocznego gościa. Podaję kolejnych gospodarzy G20, nad których przychylnością wypadałoby już politycznie pracować: 2027 – Wielka Brytania, 2028 – Korea, a później przypuszczalnie Arabia Saudyjska.