W ostatnim programie „Państwo w państwie” Telewizja Polsat przedstawiła historię kilkunastu lat walki Marka Isańskiego, prezesa Towarzystwa Finansowo- Leasingowego (TFL), z urzędnikami skarbowymi z Zielonej Góry.
Kwintesencją ich postawy była wypowiedź Zbigniewa Przybycienia, naczelnika I Urzędu Skarbowego w Zielonej Górze, który stwierdził, że nie tylko TFL, ale wszystkie firmy leasingowe zebrały pieniądze w niejasny sposób. Wtórował mu prokurator Grzegorz Szklarz, który mimo że Marek Isański nie został skazany w procesie karnym, uznał, że został oskarżony słusznie.
Kiedyś było lepiej
— Uważam, że ludzie z takimi poglądami w ogóle nie powinni pracować w administracji publicznej, a już na pewno w tej, gdzie jest styk administracja—przedsiębiorcy. Jeśli ktoś ma takie nastawienie, będzie w każdym widział złodzieja — komentował słowa urzędnika skarbowego Adam Szejnfeld.
Twierdził, że postępowanie urzędników wobec Marka Isańskiego było skandaliczne, ale zwracał uwagę, że sprawa zaczęła się w 1996 r., łatwiej wtedy było zajmować konta bankowe firm i nie obowiązywała ustawa o odpowiedzialności urzędników. Był widocznie zdziwiony, gdy przedsiębiorca nie podzielił jego dobrego samopoczucia.
— Może to zabrzmi dziwnie, ale wtedy prawo było lepsze. Mam 17 lat doświadczeń, w trakcie których prawo było psute. Najlepszym przykładem psucia prawa jest ustawa o odpowiedzialności urzędników. Zgodnie z tą ustawą urzędnicy dostali glejt, że wolno im łamać prawo. Byle nie rażąco, wtedy im nic nie grozi. I to jest odpowiedź, dlaczego nie mamy żadnego postępowania co do pociągnięcia urzędników do odpowiedzialności — mówił Marek Isański.
Władza poza kontrolą
Janusz Wojciechowski, europoseł, były sędzia i prezes NIK, zwracał uwagę, że aparat skarbowy stał się obok wymiaru sprawiedliwości drugą władzą poza jakąkolwiek kontrolą. Zwracał uwagę, że Ministerstwu Finansów nie przyjdzie do głowy przyznać rację skarżącemu się. — Skargi na aparat skarbowy dzieli na bezzasadne i oczywiście bezzasadne — podkreślał Janusz Wojciechowski.
Zwracał uwagę, że niewłaściwe jest samo mówienie o tym, że taki czy inny urzędnik coś źle zrobił. — Musimy mówić, jaka jest nad tymi ludźmi kontrola. Ci ludzie nie działają dla siebie. Działają w imieniu państwa. Nad ich postępowaniem powinien być stały nadzór — perorował Janusz Wojciechowski.
— Z tym się zgodzę, że w administracji nie działa system kontroli i nadzoru. Przede wszystkim w ogóle nie ma systemu badania efektywności pracy pracowników. To wszystko powoduje, że urzędnik czuje się jak ktoś, nad kim nikt nie panuje — przytakiwał Adam Szejnfeld. Bez odpowiedzi zostało pytanie, dlaczego tak się dzieje.