Część mieszkańców gminy Zbąszynek w powiecie świebodzińskim została ewakuowana, gdy w ostatni weekend na hałdzie odpadów przy zakładzie ich przetwarzania spółki Wexpool wybuchł ogień. Zakład płonął też w 2014 i 2013 r.

— Materiały, które były tam zgromadzone, nie były materiałami, które ulegają samozapłonowi. To już szósty pożar od 2010 r. — twierdzi Wiesław Czyczerski, burmistrz Zbąszynka. Co najmniej jedno podpalenie potwierdza prokuratura.
— Prokuratura Rejonowa w Świebodzinie prowadziła od 2010 r. trzy postępowania w sprawie pożarów. Pierwsze umorzyła, gdyż biegły nie był w stanie stwierdzić, czy doszło do podpalenia, czy samozapłonu. W przypadku pożaru z 2013 r. biegły stwierdził podpalenie wysypiska, ale ponieważ pożar był punktowy i nie zagrażał zdrowiu i życiu wielu osób, postępowanie również umorzono. Obecnie trwa postępowanie w sprawie pożaru sprzed kilku dni — informuje Zbigniew Fąfera, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze. Komentarza Wexpoolu nie uzyskaliśmy. W Zelowie koło Bełchatowa jest podobnie. W 2015 r. spaliła się instalacja firmy Orion, służąca do produkcji płynnego paliwa alternatywnego z odpadów. W 2013 r. i 2012 r. paliła się tam spółka AP-Logic. Najpierw pożar strawił instalację do produkcji paliwa alternatywnego o konsystencji stałej, a potem hałdę śmieci, z których paliwo miało być produkowane.
— Prawdopodobnie było to podpalenie, ponieważ nie był to materiał łatwopalny, który mógłby ulec zapaleniu od niedopałka papierosa czy też samozapaleniu — mówił bryg. Wojciech Jeleń, komendant bełchatowskiej straży pożarnej „Łódzkim Wiadomościom Dnia” w trakcie gaszenia pożaru z 2013 r. Według właściciela obiektu, który wynajmowała AP-Logic, biegły z zakresu pożarnictwamiał stwierdzić, że pożar z 2012 r. mógł być wywołany polaniem śmieci spirytusem, co doprowadziło do samozapłonu. Krzysztof Gnacikowski, prokurent AP- Logic, twierdzi jednak, że w opinii biegły napisał: „ewentualne nieprawidłowości związane z utylizacją alkoholu nie miały wpływu na powstanie i rozszerzanie się pożaru”. W sprawie drugiego pożaru potwierdza podpalenie.
— Że było to podpalenie, nie mam wątpliwości od pierwszego momentu i taką opinię wszędzie wyrażałem. Zapaliły się odpady, które nie miały prawa się zapalić — zwłaszcza w sposób naturalny. Wyznaczyliśmy nawet nagrodę za wskazanie sprawcy. Bez skutku — podkreśla Krzysztof Gnacikowski. Sugeruje, że ogień może być sprawką kogoś, kto chciał wykurzyć jego firmę z Zelowa.
— Właśnie dowiedzieliśmy się o pożarze koło Zbąszynka. To dość nowoczesny, duży zakład i na 95 proc. jestem przekonany, że okoliczności tego pożaru są podobne jak u nas — komentuje Krzysztof Gnacikowski.
Nieubłagana statystyka
W 2015 r. pożary w zakładach utylizacji czy sortowniach śmieci wybuchają właściwie każdego dnia poza niedzielami i najważniejszymi świętami. Od 1 stycznia do 25 sierpnia 2015 r. było ich 199.
— Z naszych obserwacji wynika, że w ostatnich kilkunastu miesiącach podobnych pożarów było więcej — mówi st. bryg. Paweł Frątczak, rzecznik prasowy komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej. Zaznacza, że nie można tego wiązać z upalnym latem, bo od samego gorąca pożar nie powstaje. Palą się zarówno niewielkie, lokalne firmy, jak i większe, z zagranicznym kapitałem, mające ogólnopolskie ambicje — Novago, Remondis, Sita. Branża śmieciowa jest niewątpliwe łatwopalna i zaniedbana przeciwpożarowo. Zaniepokojona sytuacją straż pożarna od lipca do października 2014 r. skontrolowała 1367 obiektów z tego sektora. Brak zaopatrzenia w wodę do zewnętrznego gaszenia pożaru na wymaganym poziomie oraz dróg pożarowych stwierdziła w 335, czyli co czwartym. Ogień może być jednak również konsekwencją zmian w prawie, jakie zaszły w ostatnich latach. Nie przesądzamy o przyczynach żadnego konkretnego pożaru, ale części firm mogą się one opłacać. Tego, co potocznie nazywa się śmieciami, nie można już po prostu wywieźć na wysypisko. Odpady muszą najpierw trafić do zakładu przetwarzania, gdzie mają zostać przygotowane do wykorzystania. Wyciąga się z nich jeszcze trochę surowców (np. metalu), które uzupełniają zbiórkę selektywną. Generalnie jednak przetwarzanie sprowadza się do produkcji paliwa alternatywnego (np. RDF) i półproduktu do kompostowania. To, czego nie da się przetworzyć, może trafić na wysypisko. By było tego jak najmniej, każda tona jest obciążona tzw. opłatą marszałkowską. Przetwarzanie powinno być więc na tyle opłacalne, żeby właściciel śmieci zminimalizował opłatę i jednocześnie dostał pieniądze ze sprzedaży paliwa lub kompostu.
Kiepskie instalacje
Od lipca 2013 r. organizacją wywozu śmieci zajmują się gminy, które wykonawcę wybierają w przetargach. W praktyce jedynym kryterium branym pod uwagę jest cena. Im niższą stawkę zaoferuje wykonawca, tym mniejszym kosztem musi przetwarzać odpady. Albo więc jak najtaniej postawi własny zakład przetwarzania, albo dostarczy śmieci temu, kto podejmie się tego za najniższą cenę.
— Produkcja RDF związana jest z zapyleniem. Pył osadza się na elementach ruchomych, przyczyniając się do wzrostu tarcia i w konsekwencji samozapłonu. By temu zapobiec, za granicą stosuje się mierniki zużycia prądu przez silniki napędzające. Większe zużycie wskazuje na zwiększone tarcie, którego konsekwencją jest samozapłon. W Polsce się o tym nie myśli — mówi Jerzy Ziaja, prezes Ogólnopolskiej Izby Gospodar-czej Recyklingu.
Tania instalacja to niska efektywność przetwarzania. W efekcie wartość handlowa produktów jest żadna, nawet jeśli rok czy dwa lata wcześniej można było je sprzedać. — Z roku na rok cementownie — główni odbiorcy RDF w Polsce — śrubują swoje oczekiwania dotyczące jakości paliwa — zaznacza Bartosz Lewicki z Enerisu. Niesprzedany efekt przetworzenia można magazynować trzy lata. Potem musi trafić na wysypisko. A to oznacza opłatę marszałkowską.
— Ale może się też potknąć ktoś z butelką z benzyną. Jeśli spali się tysiąc ton zwykłych odpadów domowych, firma oszczędza na opłacie marszałkowskiej 120 tys. zł. Jeśli spali się coś bardziej toksycznego, to więcej — mówi osoba z branży.
— Czy z tego, że paliwo alternatywne nie spełnia wymogów pieców przemysłowych, a kompost nie jest w praktyce frakcją ustabilizowaną biologicznie, można wyciągnąć wniosek, że lepiej się spalić? Nie można. Pożar to koszty finansowe i wizerunkowe, a do tego kłopoty z ubezpieczycielem, który zawsze stara się udowodnić, że polisa nie obejmuje takiego zdarzenia — oponuje członek zarządu firmy śmieciowej z zagranicznym kapitałem, którą również strawił ogień. Przyznaje jednak, że niektórym firmom może się to opłacać.
— Problem z paliwem alternatywnym polega na tym, że firmy z naszej branży nie mają dostępu do taniej energii, by je dosuszyć. Energii mogą dostarczyć np. biogazownie, ale to wymaga dużej skali. Mniejsi muszą tę energię kupić. Jeśli kupią, nie opłaca im się sprzedawać RDF po cenach akceptowanych przez cementownie. Dla tych, którzy mają problem ze zbytem, spalenie RDF może być jakimś rozwiązaniem — mówi nasz rozmówca.
— Pożary mieliśmy we wszystkich instalacjach w Polsce poza jedną. To dlatego, że w odpadach jest wszystko. Dochodzi np. do wybuchów opakowań po aerozolach. Znam jednak również przypadki, w których sam się zastanawiałem, czy pożar to działanie celowe, czy nie. Chodzi o firmy, które próbują wyprodukować paliwo alternatywne i nie bardzo potrafią sobie z tym poradzić. Jeśli fakt, że coś leży, wiąże się z kosztami i nagle tego nie ma, to kosztów też nie ma — komentuje Leszek Pieszczek, członek zarządu Remondisu. Według Adama Zarzyckiego, prezesa spółki Mistral-Elast, od której AP-Logic wynajmował teren, przetwórca odpadów miał problemy z efektywnością.
— Przerób w AP-Logic był nieproporcjonalny do ilości zgromadzonych odpadów — jakby przyszli do silosu zbożowego robić mąkę młynkiem do kawy. W kilka miesięcy zgromadzili kilkaset ton, a później tysiące ton odpadów. Z kolei przedstawiciele Oriona przyznali, że po spadku cen ropy produkcja paliwa nie miała sensu ekonomicznego — mówi Adam Zarzycki.
— Instalacja produkowała w różnych okresach 500-1000 ton paliwa miesięcznie. To są fakty poparte różnymi dokumentami, w tym dokumentami dostaw do cementowni. Nie mam wpływu na to, co twierdzi prezes firmy Mistral-Elast, który ani nie jest specjalistą w tym zakresie, ani zapewne nie dysponuje dokumentami, o których mówię — oponuje Krzysztof Gnacikowski.