Okazja czyni sponsora kampanii wyborczej

Jacek Zalewski
opublikowano: 2002-09-04 00:00

Samorządowa kampania wyborcza wkracza już w drugi tydzień, ale rozkręca się raczej powoli. W całym kraju trwa jeszcze zapoznawanie się ze szczegółami ordynacji, znowelizowanej wyjątkowo późno. Największy frasunek wielkich i małych sztabów wyborczych wywołuje niespotykana wcześniej restrykcyjność zasad finansowania kampanii.

Diagram obok przedstawia ustawowe limity wydatków, których komitet wyborczy nie może przekroczyć pod odpowiedzialnością karno-skarbową. Ewentualna grzywna dla pełnomocnika finansowego za zlekceważenie przepisów wyborczych może sięgnąć od 1000 do 100 000 zł. Limity wydatków ustalono w przeliczeniu na jeden obsadzany mandat. Kwota przypadająca na kandydata na wójta (burmistrza, prezydenta miasta) uzależniona jest od wielkości danej gminy (miasta). Liczbę mieszkańców mnoży się przez 0,50 zł, z tym że w miastach co najmniej półmilionowych (mamy ich w Polsce pięć) nadwyżka mieszkańców ponad liczbę 500 tys. mnożona jest tylko przez 0,25 zł. Nasz diagram uwzględnia przykładową gminę 15-tysięczną.

Jak widać, najmniejszymi finansami dysponuje komitet wyborczy pojedynczego kandydata na radnego małej gminy — najwyżej 750 zł. Komitet wystawiający kandydatów i na radnych, i na wójta (burmistrza, prezydenta miasta) może wydatki skumulować, bo praktycznie są one nierozdzielne. Wyborczym krezusem jawi się oczywiście Warszawa, w której jeden komitet wyborczy może wydać 527 445 zł na promocję kandydata na prezydenta oraz 579 000 zł na radnych (w stolicy do obsadzenia jest 60 mandatów ogólnowarszawskich i 399 dzielnicowych), co łącznie daje gigantyczną sumę 1 106 445 zł.

Kwota możliwa do wydania wygląda imponująco, pozostaje tylko maleńki problem — jak i skąd uzyskać przychody?! Ordynacja ustawiła przed startującymi w tegorocznych wyborach wysokie schody. Każdy komitet wyborczy, nawet pojedynczego kandydata w najmniejszej gminie, musi założyć konto bankowe; wydatki może opłacać tylko z tego konta (nic gotówką); wpłaty na konto mogą pochodzić tylko od identyfikowalnych osób fizycznych — przelewem, czekiem lub kartą płatniczą. Nie ma zatem mowy o znanych z przeszłości zbiórkach publicznych, sprzedaży cegiełek, hurtowych wpłatach przekazami pocztowymi, etc. W praktyce oznacza to, że kandydaci albo znajdą swoich fanów dysponujących akurat wolną kasą, albo będą musieli zasilić konto wyborcze z konta osobistego. Pozbawionemu zewnętrznego wsparcia potencjalnemu burmistrzowi kilkunastotysięcznego miasteczka wypadnie zainwestować w kampanię przynajmniej jedną miesięczną pensję. Jeśli wygra, to w okresie 4-letniej kadencji odbierze 48 takich pensji.

Wytrawni gracze wyborczy oczywiście nie przejmują się żadnymi ustawowymi ograniczeniami. Za zjawisko wręcz niemoralne uznają konieczność płacenia przez przyszłego urzędnika samorządowego za przyjęcie go (przez mieszkańców gminy) do pracy! Istnieje co najmniej kilka sposobów obejścia naiwnych przepisów ordynacji. Znają je zarówno kandydaci, jak i zainteresowane przychylnością gminnej władzy środowiska biznesowe. Dlatego warto dokładnie monitorować przebieg samorządowej kampanii wyborczej, a zwłaszcza notować co bardziej kosztowne jej formy. Mimo wszelkich kamuflaży da się ustalić, kto okazał się sponsorem danego kandydata, a w szczególności — zwycięskiego wójta czy prezydenta miasta. Potem pozostanie już tylko obserwowanie — na przykład przy okazji zamówień publicznych — w jakiej formie wyborczy inwestorzy otrzymują zwrot kapitału...