Dura lex, sed lex — łacińską sentencję powtarzają sobie turyści, którzy szykują wyjazd autem osobowym z przyczepą kempingową czy łodzią. Muszą pamiętać o konieczności rejestracji w systemie viaToll i zakupie urządzenia, które naliczy im opłatę za jazdę po polskich drogach. Na szczęście to pierwsza i ostatnia majówka, podczas której tak podróżujący turyści muszą liczyć się z koniecznością zapłaty e-myta.
Pożegnanie absurdu
Do tej pory rząd traktował auta osobowe z przyczepami jak ciężarówki, ale resort transportu postanowił zmienić ten przepis. Kierowcy aut z przyczepami już za kilka miesięcy nie będą musieli płacić e-myta i rejestrować się w systemie viaToll.
— Zgodnie z danymi przekazanymi przez Polską Federację Campingu i Caravaningu, turystykę kempingową uprawia w naszym kraju ponad 1 mln osób, a rocznie przyjeżdża ponad 0,5 mln turystów kempingowych. Zwolnienie z opłaty elektronicznej samochodów osobowych z przyczepami ma na celu podtrzymanie tego trendu i służy promocji turystyki w naszym kraju — napisali przedstawiciele resortu transportu w projekcie nowelizacjiustawy o drogach publicznych. Urzędnicy obawiają się, że dalsze utrzymywanie opłat skłoni turystów do zaniechania wycieczek po Polsce i podróży do innego kraju, który absurdalnych opłat nie nakłada.
Nowe kary
Na tym nie kończy się lista propozycji resortu. Jego urzędnicy chcą też wprowadzić nowy rodzaj kar dla przewoźników za przeładowanie ciężarówek. Do tej pory liczono je za przeładowanie na oś. To jednak budziło sprzeciw wielu firm, bo przy przesuwaniu się ładunku podczas podróży wyniki badania były zafałszowane. Teraz resort postanowił wprowadzić kary (od 500 zł do 5 tys. zł) za przeładowanie pojazdu, obliczane w stosunku do masy wpisanej w dowodzie rejestracyjnym. „Na 10 tys. zarejestrowanych przejazdów na dobę odnotowuje się od kilkudziesięciu do kilkuset przejazdów
z przekroczeniem dopuszczalnej masy” — napisano w projekcie. Tymczasem, według danych Instytutu Badawczego Dróg i Mostów, jedna ciężarówka powoduje takie zużycie drogi jak przejazd 160 tys. aut osobowych. Przejazd przeładowanej ciężarówki jest jeszcze bardziej dotkliwy. Dzięki nowym karom być może uda się poprawić stan polskich dróg. Wzbogaci się także drogowy fundusz, bo resort transportu szacuje roczne wpływy z nowych kar na poziomie 90 mln zł.
— Kary dla przeładowujących auta powinny być dotkliwe, ale ważne są też lotne kontrole. Stacjonarne kontrole przy wagach nie są skuteczne. Kierowcy mają w autach CB- -radio i wzajemnie informują się, gdzie drogowi inspektorzy sprawdzają wagę — mówi Andrzej Szymański, właściciel firmy Dartom.
Nerwowa reakcja kierowcy
Ani częste kontrole, ani wysokie kary nie odstraszają polskich przewoźników od przeładowywania aut. Pomysłowość kierowców nie zna granic. „11 kwietnia w Sopocie podczas kontroli pojazdu ciężarowego przewożącego piasek doszło do nietypowego zdarzenia. Kierowca — domyślając się, że jego pojazd jest przeładowany — na oczach zdumionych inspektorów z Pomorskiego Wojewódzkiego Inspektoratu Transportu Drogowego wysypał cały ładunek w zatoczce” — czytamy na stronie Inspekcji Transportu Drogowego. Inspektorzy wezwali pracowników zarządu dróg, którzy ponownie załadowali pojazd. Okazało się, że przekracza normy wagowe i nacisku na oś. Przewoźnikowi grożą dwie kary (maksymalnie 58,1 tys. zł oraz 10 tys. zł). Przeciwko kierowcy wniesiono do sądu wniosek o grzywnę za m.in. zaśmiecanie przestrzeni publicznej.