Pandemia wydrążyła wielką dziurę w budżecie

Marcel LesikMarcel Lesik
opublikowano: 2020-08-20 22:00

Budżet 2020 miał przejść do historii jako pierwszy w III RP bez deficytu. Przejdzie, ale jako... rekordowo niezrównoważony

W czwartek rząd przyjął projekt nowelizacji budżetu na 2020 r., uwzględniający gospodarcze perturbacje wywołane globalną pandemią koronawirusa. Zamiast 435,3 mld zł dochodów rząd spodziewa się 398,7 mld zł. Wydatki zaś wzrosną z 435,3 mld zł (przewidywantych w lutym) do 508 mld zł.

U INNYCH JEST GORZEJ:
U INNYCH JEST GORZEJ:
Tadeusz Kościński, minister finansów, przekonuje, że Polska jest w relatywnie dobrej sytuacji w porównaniu do innych państw członkowskich UE.
Fot. Marek Wiśniewski

Kryzys jeszcze zaboli

Projekt ustawy budżetowej wciąż jest niedostępny, jego wiarygodność można jednak ocenić przez pryzmat założeń makroekonomicznych. Rząd oparł szacunek PKB na prognozach Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Komisji Europejskiej, przyjmując, że gospodarka skurczy się o 4,6 proc. Założył też, że na koniec roku stopa bezrobocia rejestrowanego osiągnie 8 proc., czyli o 2,8 pkt proc. więcej niż na koniec minionego roku i o 1,9 pkt proc. więcej niż obecnie. Podobnie jak większość ekonomistów rządzący prawdopodobnie obawiają się, że wraz z ustaniem pomocy publicznej część firm — wobec rosnącej niepewności i nieprzemijających problemów niektórych sektorów — wręczy pracownikom wypowiedzenia. W konsekwencji wyhamuje także dynamika płac — z 7,2 proc. w 2019 r. do zaledwie 3,5 proc. w 2020 r., a inflacja utrzyma się na wysokim poziomie 3,3 proc.

Warto pamiętać, że zwiększony deficyt nie uwzględnia wszystkich wydatków państwa na osłanianie gospodarki tarczami antykryzysowymi. Dodatkowo 100 mld zł z emisji obligacji wyłożył BGK, drugie tyle — PFR w ramach tarczy finansowej dla firm, a część wydatków pokrył ZUS. Zdaniem resortu finansów te wydatki nie są jednak częścią finansów publicznych, więc nie powinny znaleźć się w budżecie. Ostatecznie rozstrzygnie to Eurostat, który już debatuje nad tym, jak zakwalifikować wydatki osłonowe państw członkowskich UE. Jeśli zdecyduje, że jednak należy gwarantowane przez państwo obligacje włączyć do deficytu, jego poziom gwałtownie wzrośnie.

Tracą oszczędzający

Karol Pogorzelski, starszy ekonomista ING Banku Śląskiego, ocenia, że na razie większych niespodzianek w budżecie nie ma.

— Tak naprawdę rząd mógł zadeklarować taką wysokość deficytu budżetowego, jaką chciał, bo większość wydatków państwa na walkę z pandemią pokryły gwarantowane przez państwo obligacje PFR i BGK, zdaniem ministerstwa niekwalifikujące się do deficytu. Pół żartem, pół serio można więc powiedzieć, że zdecydowano się na 100 mld zł, bo to ładna, okrągła liczba. Główne założenia makroekonomiczne nowelizacji wydają się realistyczne — sami jesteśmy zaskoczeni serią dobrych wiadomości z polskiej gospodarki i szybkością odbicia po pandemii. Z drugiej strony trudno powiedzieć, by szacunek spadku PKB w 2020 r. na poziomie 4,6 proc. był ostrożny. Co do sposobu wychodzenia z kryzysu zgadzam się z poglądem ministerstwa, że polityka zaciskania pasa i stawiania na zrównoważony budżet jako cel nadrzędny okazała się błędna po kryzysie w 2008 r. i nie należy tego powtarzać. Warto jednak pamiętać, że za rządowe wydatki zawsze ktoś płaci, tym razem tym kimś są oszczędzający — zaznacza analityk.

Inwestycje panaceum?

Analitycy chcący policzyć, ile tak naprawdę rząd pożyczył na wszystkie odsłony tarczy antykryzysowej, zmagają się z mnóstwem niedopowiedzeń i nieścisłości. Pojawia się też pytanie o przyszłość, czyli o to, w jaki sposób władza chce wyprowadzić gospodarkę z kryzysu. W budżecie zaproponowano dodatkowe 12,1 mld zł na inwestycje publiczne w transport i infrastrukturę, które mają ograniczyć skutki zapaści w inwestycjach prywatnych. Zdaniem Grzegorza Maliszewskiego, głównego ekonomisty Banku Millennium, to rozwiązane dobre tylko na kilka miesięcy.

— Rekordowo wysoki deficyt finansów publicznych nie jest zaskoczeniem. Jest on dość konserwatywny, choć sądzę, że jego skala ma związek z próbą przesunięcia części deficytu z przyszłego roku na bieżący, żeby w przyszłości mieć większe pole manewru. Budżet centralny pokazuje jednak dość fragmentaryczny obraz finansów publicznych. Znaczna część działań administracji związanych z walką z pandemią realizowana jest przez podmioty pozabudżetowe, a nawet spoza sektora finansów publicznych. Porozrzucanie obciążeń po różnych instytucjach zaburza przejrzystość. Ten zarzut pojawiał się już przed pandemią, a teraz problem tylko się pogłębił. Co do sposobu wyjścia z kryzysu warto przypomnieć, że zaciągane długi kiedyś trzeba będzie spłacić. Według rządu proces spłaty rozpocznie się w 2025 r., co może oznaczać, że rząd będzie wtedy zmuszony zwiększać podatki. Alternatywną opcją jest zwiększenie potencjału wzrostu gospodarczego. Dlatego uważam, że należy spróbować pobudzić inwestycje prywatne. Według ostatnich danych GUS popyt na dobra inwestycyjne spada, a od niego zależy poziom inwestycji w długim okresie. Inwestycje publiczne, proponowane przez rząd, też są ważne, bo będą uzupełniać braki w inwestycjach ogółem w najbliższych miesiącach. Warto jednak również pomyśleć o dłuższym horyzoncie czasowym — uważa Grzegorz Maliszewski.

4,89 proc. Taką część PKB ma stanowić deficyt budżetowy w 2020 roku...

8,4 proc. ...a taką — dziura w sektorze finansów publicznych.