To nie była długo oczekiwana premiera. Przed kasami kin nie ustawiały się kolejki. Ot, jeden z wielu filmów.
Krytyka nie najlepiej — delikatnie mówiąc — oceniła „Misia”. Publiczność zagłosowała jednak nogami. I głosuje do dziś.
„Wybieram do dalszych studiów Wyższą Szkołę Filmową, dlatego że ze wszystkich zawodów najbardziej podoba mi się praca w filmie. Przekonanie to powziąłem po długiej lekturze czasopism filmowych” — takie podanie wpłynęło w 1949 r. do słynnej później łódzkiej filmówki. To był wstęp do ciernistej, acz zwieńczonej sympatią rzesz widzów, filmowej kariery Stanisława Barei. „Miś” okazał się jej szczytowym osiągnięciem, zyskując statut filmu kultowego i jednego z najlepszych obrazów socjalistycznej rzeczywistości.
Słuszną linię ma władza
Nie poszło łatwo. Film przeleżał prawie rok na półce. Cenzura zgłosiła długą listę poprawek, które wydają się dzisiaj równie śmieszne jak film. Czujni cenzorzy zażądali na przykład: „Usunąć ze sklepu w Anglii zbliżenie polskiej szynki” (były to czasy, gdy „Miś” dawał jedną z nielicznych okazji zobaczenia takiego rarytasu) lub „Usunąć biało-czerwoną szarfę z Pruskiego”.
Barei udało się jednak ocalić film przed większością ingerencji. Gdyby się nie udało, „Miś” byłby krótszy o jedną czwartą. Nie udało się jednak uratować nazwiska głównego bohatera. Ryszard Nowohucki stał się ostatecznie Ochódzkim. Jak wspominał Bareja, nawet cenzura doceniła jego dzieło: podczas kolaudacji „pani cenzorka powiedziała, że na razie żadnych uwag nie może zrobić, bo cały czas się śmiała i zapomniała notować co bardziej karygodne wybryki”.
Łubu-dubu
Po premierze do dzieła Barei wzięli się krytycy. Ich miażdżące opinie mimowolnie znakomicie wpisywały się w klimat „Misia”. Publiczność na seansach ryczała ze śmiechu, a po wyjściu z kina mogła przeczytać: „(...) mamy cienkie aluzje, żart o lekkości kafaru i dowcip o przejrzystości artykułu wstępnego”. Ów recenzent kończył swą ocenę słowami: „Zadziwia ten brak słuchu i wzroku na wszystko, co dzisiaj jest śmieszne”.
Krytyki nie szczędzili mu także koledzy filmowcy. To wszak Kazimierz Kutz ukuł pogardliwy w założeniu termin „bareizm” (gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że była to reakcja na pierwsze, znacznie mniej udane działa Barei, na przykład „Przygoda z piosenką”). A jednak, zwłaszcza w komedii, okazuje się, że ten się śmieje, kto się śmieje ostatni. Dziś „bareizm” zyskał pozytywne zabarwienie i oznacza tropienie absurdów rzeczywistości. A tych nie brakuje wszak do dziś.
Wszystkie Ryśki
Jak każdy przebój, „Miś” doczekał się kontynuacji, z których jednak żadna nie zdobyła aż takiej popularności. Być może zabrakło zmysłu obserwacji Barei, który zmarł w 1987 r., na długo przed realizacją „Rozmów kontrolowanych” i „Rysia”, w których także pojawia się postać Ryszarda Ochódzkiego.
Ten drugi film był oczekiwany jako kontynuacja „Misia”. Ale oryginał okazał się niepowtarzalny. Może dlatego że w dziele Barei oczko mu się odlepiło. Temu misiu.