Pasjonat street artu w lekarskim kitlu

Monika Witkowska
opublikowano: 2024-09-06 13:00
zaktualizowano: 2024-09-05 14:00

Obrazy w recepcji, w korytarzu, na oknach i sztalugach w gabinetach lekarskich. To nie galeria sztuki, lecz klinika medycyny estetycznej w Poznaniu. Jej właściciel dr Sebastian Kuczyński kolekcjonuje sztukę, a od kilku lat kupuje prace streetartowych artystów. Robi też streetartowe fotografie, które zdobywają nagrody na międzynarodowych festiwalach.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Sebastian Kuczyński myślał o studiach na akademii sztuk pięknych. Interesowała go fotografia, ale życie potoczyło się inaczej – został lekarzem. Zamiłowanie do sztuki jednak pozostało. Do dziś po mieście chodzi z aparatem fotograficznym. Reaguje na to, co widzi, nie planuje i nie inscenizuje zdjęć. Kilka z nich zostało nawet wyróżnionych m.in. w kategorii portret na International Black and White Photography Contest.

Uważa, że sztuka nie musi być zamknięta w galeriach, na wystawach, w muzeach. Żeby otworzyć się na nią, wystarczy uważnie przyjrzeć się miastu. Obcowanie ze sztuką kształtuje gust i rozwija wrażliwość estetyczną.

– Kontakt z nowymi mediami sprawia, że jesteśmy przebodźcowani. To powoduje, że zwracamy mniejszą uwagę na sztukę, a ona w mniejszym stopniu oddziałuje na nas. Tymczasem wystarczy zobaczyć mural na ścianie kamienicy czy usiąść w poczekalni w przychodni, gdzie wiszą obrazy i fotografie, żeby się wzbogacić wewnętrznie – twierdzi właściciel Kliniki Medycyny Estetycznej dr Sebastian Kuczyński.

Inspiracja prosto z ulicy

Do powieszenia prac artystów streetartowych w klinice namówiła go żona, która zaprojektowała część jej wnętrz. Lekarz wspomina, że chodząc po Poznaniu, gdzie mieszkają, często oglądali prace twórców ulicznych. Zainspirowały ich, więc zaczęli je kolekcjonować.

– Interesuje mnie zwłaszcza twórczość artystów poznańskich. Do najcenniejszych dzieł w moich zbiorach zaliczam prace Roberta Procha, który urodził się w Bydgoszczy, ale mieszkał i tworzył w Poznaniu. Zmarł przedwcześnie. Zostawił po sobie nie tylko murale i graffiti, lecz także ciekawe animacje. To jeden z najbardziej uznanych twórców murali artystycznych młodego pokolenia w Polsce. Jego prace mają silne oddziaływanie emocjonalne – mówi dr Kuczyński.

Ma w kolekcji także prace innych poznańskich twórców, m.in. Noriakiego, Somearta, Eskaera, Rojbera czy Kobayashiego.

– Pacjentki często proszą, żebym opowiedział im o wystroju kliniki. Większość z nich nie zna tych artystów. Ale mówią, że rozmawiały ze swoimi dziećmi, które wiedzą, że chodzi na przykład o Pana Peryskopa – charakterystyczne oko malowane przez Noriakiego. Widać, że street art jest bliski młodemu pokoleniu – mówi Sebastian Kuczyński.

Watcher, czyli Pan Peryskop, to znak rozpoznawczy Noriakiego, na który natknąć się można na ścianach, bramach, śmietnikach, murach czy słupach w Poznaniu. Noriaki jest jednym z najbardziej znanych poznańskich streetartowców, działa w mieście od 2013 r., a jego prace znajdują się na całym świecie, m.in. w Berlinie, Barcelonie, Londynie, Stambule, Pradze, a także w Tokio.

Kolejny artysta, którego prace lekarz ma w swojej kolekcji, to Someart. Artysta tworzy tzw. przyjazne twarze, czyli naklejki, które można znaleźć w przestrzeni miejskiej. Uznawane są za uliczne logo Poznania. Najbardziej znany jest portret Krzysztofa Krawczyka na ścianie domu przy ulicy Różanej.

Kawu, którego prace również ceni dr Kuczyński, to młody artysta. Zasłynął jako twórca antywojennych murali. Po wybuchu wojny w Ukrainie namalował na ścianie domu przy ul. Hetmańskiej Władimira Putina jako Voldemorta, czyli czarny charakter z „Harry’ego Pottera”, następnie zamalował go, żeby przedstawić Wołodymyra Zełenskiego przypominającego Harry’ego Pottera – bohatera, który pokonuje złego czarnoksiężnika.

Street art jest w cenie

W Poznaniu z każdym miesiącem przybywa twórców street artu, którzy zyskują coraz większą popularność. W wyborze i zakupie prac do kolekcji doktorowi Kuczyńskiemu doradza Leonarda Szwed-Strużyńska, właścicielka warszawskiej galerii Leonarda Art Gallery – marszandka sztuki, a także scenografka i dekoratorka wnętrz. Galerię sztuki prowadzi od 2001 r., od pięciu lat zajmuje się niemal wyłącznie promocją polskiego street artu. Jest także pomysłodawczynią i organizatorką Urban Art Area – największego przeglądu sztuki miejskiej, którego ostatnia, czwarta edycja miała miejsce na terenie Toru Wyścigów Konnych na warszawskim Służewcu (20 lipca – 25 sierpnia 2024 r.).

Co roku można tam obejrzeć dokonania polskich streetartowych twórców: murale, graffiti, sitodruki, wlepki, a nawet live painting. Bo jak tłumaczy marszandka, street art to bardzo szerokie pojęcie, które nie oznacza wyłącznie malowania na ścianach domów, z czym najczęściej jest kojarzone – to właśnie na kanwie rosnącego zainteresowania kolekcjonerów, galerii i muzeów narodziło się określenie urban art, które zawiera nie tylko realizacje miejskie, ale też unikatowe prace np. na płótnie.

– Dzięki temu street art zaczął być traktowany jako pełnoprawna gałąź sztuki współczesnej. O prace polskich przedstawicieli nurtu ubiegają się galerie na całym świecie. Polscy artyści mają propozycje z najbardziej znaczących miejsc, wystawiają się na międzynarodowych targach od Art Basel w Szwajcarii po targi w Miami w USA czy Hongkongu – mówi Leonarda Szwed-Strużyńska.

Jej zdaniem street art może być znakomitą inwestycją. Jego ceny w Polsce wciąż są na dostępnym poziomie – zwłaszcza w porównaniu do pułapu, jaki osiągają dzieła najbardziej znanych streetartowych twórców, np. Banksy’ego. Obraz tego brytyjskiego artysty, na którym chłopiec zamiast leżących w koszu figurek Batmana i Supermana wybiera do zabawy nową superbohaterkę – pielęgniarkę walczącą z pandemią koronawirusa, został sprzedany za rekordowe 14,4 mln funtów.

W 2017 r. za wysoką cenę 110,5 mln dol. sprzedano też obraz „Untitled” nowojorskiego twórcy i prekursora dziedziny Jean-Michela Basquiata. W tym samym roku obraz amerykańskiego artysty Keitha Haringa został wylicytowany za 85 mln dol.

– Street art określany jest megatrendem tej dekady. Na przestrzeni ostatnich lat obroty na rynku sztuki Urban Contemporary Art wzrosły nieprawdopodobnie – rekordziści mogą pochwalić się wzrostem cen swoich prac o niemal 500 proc. – mówi marszandka.

Przyszłościowa inwestycja

Jej zdaniem prace polskich streetartowych twórców są wciąż jeszcze niedoszacowane. W Polsce można je kupić za o wiele mniejsze kwoty niż te, za jakie street art sprzedaje się w światowych galeriach.

– Jedne z najwyższych cen uzyskują na polskim rynku prace Sainera, M-City, Roberta Procha i NeSpoon, ale widzę, w jak imponującym tempie drożeją dzieła niemal wszystkich przedstawicieli nurtu – mówi marszandka.

Zachęca do inwestowania w street art, bo to nie tylko dobra lokata kapitału, lecz przede wszystkim przyjemność obcowania ze sztuką.

Te prace nie tylko estetyzują i upiększają przestrzeń, cechują się także wyjątkową świeżością i szczerością – ponieważ powstają, by poruszać ważne dla każdego człowieka tematy i nie pozostawić nikogo obojętnym.