Pierwsze wetowe starcie po 16 latach

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-12-06 08:33

Największą, chociaż wyłącznie proceduralną wartością piątkowej wielogodzinnej młócki politycznej Sejmu na 46. posiedzeniu była okoliczność, że pierwszy raz od 16 lat izba w zwykłym głosowaniu podjęła próbę przełamania weta prezydenta.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Tym samym spełniła wreszcie konstytucyjny obowiązek, merytorycznie chodziło zaś o regulacje kryptowalutowe. Trzeba pamiętać, że odmawiając podpisania jakiejś ustawy – bez kierowania jej do Trybunału Konstytucyjnego (TK) – prezydent RP wcale nie wyrzuca jej do kosza. Art. 122 ust. 5 Konstytucji RP ustala, że ogłaszając, tzw. weto zwraca ustawę Sejmowi z umotywowanym wnioskiem o ponowne jej rozpatrzenie (ale bez tykania choćby przecinka) oraz uchwalenie większością trzech piątych głosów, liczoną od stanu posłów obecnych, a nie od pełnego składu izby. Po ewentualnym sukcesie Sejmu pokonanemu prezydentowi nie przysługuje już kierowanie ustawy do TK, podpis składa przymusowo i następuje publikacja w Dzienniku Ustaw.

Powszechne przekonanie, że weto równa się końcowi ustawy, wynika wyłącznie z relacji polityczno-arytmetycznych. Konstytucyjny próg przełamania weta oznaczający konieczność zebrania aż 276 głosów – tylu przy teoretycznej obecności 460 posłów, realnie wystarcza trochę mniej – przy Sejmie pękniętym na dwa zwalczające się bloki jest z definicji nieosiągalny. Klasycznym przykładem były właśnie wyniki piątkowego głosowania nad ponownym uchwaleniem ustawy regulującej rynek kryptoaktywów. Rządzące tzw. konsorcjum 15 października wygrało pewnie 243:192, przy 25 posłach niegłosujących, ale wymagana większość kwalifikowana wynosiła 261 głosów – zatem zabrakło 18. Notabene nie tylko dwie kadencje Andrzeja Dudy, lecz także kadencja Bronisława Komorowskiego ugruntowały społeczne oraz polityczne przekonanie, że dzięki pióru podpisowemu prezydent jest w stu procentach panem losów ustaw. Obaj wspomniani mieli komfortowe warunki działalności, albowiem stery rządu trzymali ich partyjni pobratymcy. Karol Nawrocki od pierwszych godzin wszedł w ostrą konfrontację z politycznym przeciwnikiem, ale arytmetycznie również może być pewien swojej mocy. Dotychczas tak zakładał, zaś 5 grudnia uzyskał potwierdzenie na sejmowej tablicy wyników. W dziejach III RP tylko kadencja Lecha Kaczyńskiego stała pod znakiem realnych starć wetowych, w których prezydent czasem z Sejmem wygrywał, ale także przegrywał, w zależności od rodzaju ustawy. W późniejszych czasach polityczni wodzowie rządzącej większości, czyli przez lata Jarosław Kaczyński, zaś obecnie Donald Tusk, nakazywali niepodejmowanie rękawicy i pozostawianie prezydenckich wniosków wetowych bez rozpatrzenia. Piątkowe poderwanie się Sejmu do z góry przegranego boju wiąże się z przejęciem laski marszałkowskiej przez zadziornego Włodzimierza Czarzastego. Nowy marszałek już wcześniej zapowiedział, że na następnym posiedzeniu przeprowadzi powtórne głosowanie również nad zawetowaną tzw. ustawą łańcuchową.

Ostre starcie z Karolem Nawrockim w sprawie kryptoaktywów zainicjował jednak osobiście Donald Tusk. W ekstraordynaryjnym trybie przeforsował utajnienie w piątek rano własnej informacji dla Sejmu o zagrożeniu dla bezpieczeństwa państwa z powodu wolnoamerykanki w obszarze kryptowalut umożliwiającej bezkarność rosyjskiej agenturze. Premier wcale nie ukrywał, że chodziło mu o przekazanie posłom w odizolowanej sali Sejmu jakichś rewelacji wywiadowczych czy kontrwywiadowczych, które miałyby skruszyć serca PiS i przekonać opozycję do głosowania za odrzuceniem weta. To jednak rozumowanie o posmaku naprawdę kabaretowym, tak doświadczony polityk po prostu nie mógł wierzyć w to, co po porażce opowiadał. Zdumiewa także pomysł, aby do Sejmu błyskawicznie wniesiony został jako nowy kryptowalutowy projekt, czyli od zera, ten sam tekst, który Karol Nawrocki właśnie zawetował. Czyżby chodziło o to, by proceduralna karuzela wykonała jeszcze raz taki sam obrót?