PKO BP poczeka, choć nie ma czasu
Nie będzie prywatyzacji PKO BP. Przynajmniej na razie. Na długo. Minister skarbu twierdzi, że proces się rozpoczął, jednak jego zakończenie ma być sprawą kolejnego rządu po kolejnych wyborach.
Wpływy z prywatyzacji banku i tak nie uratowałyby tegorocznego budżetu — twierdzą ci, którzy prawatyzację PKO BP widzą przez pryzmat makroekonomii. Jednak istnieje i druga strona medalu: zahamowanie procesu można postrzegać w kategoriach skandalu.
Mimo że setki razy pojawiały się opinie w rodzaju „upolitycznienie sprawy największego polskiego detalisty może bankowi tylko zaszkodzić”, raz jeszcze polityka wygrała z racjami ekonomicznymi. Na domiar złego tak właściwie nie wiadomo, co się stało, że PKO BP przez najbliższe miesiące będzie stał wciąż w tym samym miejscu. Stał i marniał, bo większość pomysłów na uzdrowienie kondycji banku została już wyczerpana. Powtarzany wielokrotnie truizm, że PKO BP potrzebuje poważnego wsparcia kapitałowego, dziś brzmi wyjątkowo aktualnie.
Odsuwanie w czasie zmian własnościowych w banku tylko mu zaszkodzi. Trudno przypuszczać, by kolejny rząd — obojętnie kto miałby go stworzyć — zajął się prywatyzacją banku tak szybko, jak instytucja ta na to zasługuje i potrzebuje. Cały szum wokół PKO BP sprawia wrażenie, jakby nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, ile bank znaczy dla całego systemu. I jeżeli zmiany będą się przeciągały w nieskończoność, z PKO BP nie uda się zrobić perełki w systemie bankowym. Już teraz szanse są niewielkie.
A szkoda, bo to mógłby być naprawdę przyzwoity bank, który zachwycałby nie tylko swoją wielkością, ale standardami działania. Czasu na to zostaje coraz mniej.