
Mówi, że ma dwoje dzieci – synka Bruna i… Django, sześcioletniego czarnego kota.
– Trafił do nas na misję, gdy w domu nad jeziorem pojawiły się myszy. Bezdomniak wzięty z gospodarstwa, w którym było wiele kociąt. Django jest kotem z duszą psa. Przyjacielskim, ciepłym zwierzakiem. Kocha pieszczoty. Uwielbia dzieci i dobre jedzonko, co znajduje odzwierciedlenie w jego wadze, bo osiem kilogramów to dużo jak na kota – mówi Michał Pawlik.
Tymczasowa opieka

Założyciel platformy, która oferuje usługi domowego hotelu dla zwierząt, spacery z psem, karmienie zwierząt w domu właściciela czy opiekę dzienną, żartuje, że Pethomer to Airbnb dla futrzaków. Zapewnia, że tymczasowi opiekunowie podejmą się opieki nawet nad wymagającym zwierzęciem. Przykładowo: rodzinka sześcioletniego czekoladowego labradora Vito tym razem nie może go zabrać ze sobą na dwutygodniowe wakacje. Pies jest jak doktor Jekyll i pan Hyde. Jeden Vito w domu śpi i wymusza pieszczoty. Drugi podczas spacerów wchodzi w sparingi z napotkanymi psami. Czy opiekunowie mogą wyjechać na dwa tygodnie, nie martwiąc się o pupila?
– Gdy pies jest oddawany pod opiekę Pethomera, odpowiedzialność leży po obu stronach. Ważna jest szczerość opiekuna i transparentne przedstawienie wyzwań, z jakimi przyjdzie się zmierzyć Pethomerowi. Jeżeli pies jest wymagający, najlepiej poszukać tymczasowego opiekuna, który ma odpowiednie wykształcenie, certyfikat, kursy i szkolenia. Wśród naszych opiekunów są również behawioryści, którzy potrafią podołać temu wyzwaniu. Informacje na temat umiejętności i doświadczenia opiekuna znajdziemy na jego profilu. Ponadto w przypadku trudniejszych psów ważne jest spotkanie zapoznawcze przed rezerwacją. Wtedy można zobaczyć, jak pupil będzie reagował na nowe otoczenie i opiekuna, który może przełamać lody i lepiej poznać zwierzę w obecności właściciela – radzi Michał Pawlik.
Plemię podróżników

„W mojej duszy pojawiła się wyrwa, która rozrastała się każdego dnia. Po karku przechodziły ciarki, kiedy fantazjowałem o tym, jak powinno wyglądać dobre życie. Co rano zadawałem sobie to samo pytanie: – Gdyby to był mój ostatni dzień, czy tak chciałbym go spędzić?” – czytamy w zapowiedzi jego książki „Endorfinowy granat”.
– To emanacja mojego kryzysu dojrzewania. Przyszedł nieco później niż u innych, bo po trzydziestce – żartuje autor.
Rzucił wszystko i za 30 tys. zł pojechał na pół roku do Azji: Tajlandia, Birma, Laos, Wietnam, Filipiny, Malezja. Jak do tego doszło? Michał Pawlik zaczął pracować już na czwartym roku studiów. Wziął udział w programie dla absolwentów organizowanym przez Bank Fortis (kupiony przez BNP Paribas). Wtedy praca w banku była ekscytująca. Doinwestowana bankowość w Polsce dawała możliwości rozwoju. Zachodnie podmioty walczyły o udział w rynku i nie oszczędzały na pensjach czy benefitach. Instytucje finansowe często podbierały sobie ludzi i przepłacały nawzajem. Któregoś dnia zadzwonił do niego headhunter i zaproponował przejście do Deutsche Banku na lepszych warunkach. Wtedy zaczął się kryzys finansowy i skończył złoty okres bankowości. Praca stawała się coraz mniej satysfakcjonująca, schematyczna. W ówczesnym otoczeniu gospodarczym dowożenie wyników graniczyło z cudem.
Michał Pawlik przyznaje, że praca w korpo ma plusy i minusy. Plusem są głębokie kieszenie korporacji, które mogą sobie pozwolić na wysokie wynagrodzenia dla pracowników i możliwości rozwoju. Minusem – schematyczność, brak poczucia indywidualności, rozwoju w kierunku przedsiębiorczości oraz to, że w niesprzyjających warunkach praca potrafi być przytłaczająca.
– W pewnym momencie wypaliłem się w bankowości. Wpadłem w obsesję podróży. Nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Podczas urlopów, które lubiłem spędzać w Azji, poznawałem hardkorowych podróżników z długimi włosami, zapuszczonymi brodami, mieszkających na azjatyckiej wysepce lub mających za sobą rok podróżowania. Zazdrościłem im. Od początku wiedziałem, że jeżeli wybiorę się na długą wyprawę, będzie to podróż po Azji Południowo-Wschodniej. Ten region mnie oczarował. Dałem się uwieść ludziom, ich wiecznie uśmiechniętej postawie, życzliwości i dobroci. A także pięknym widokom, zawsze świecącemu słońcu i mistycznej atmosferze unoszącej się w powietrzu – wspomina były bankier.
Któregoś dnia stwierdził, że musi zmienić model, zgodnie z którym funkcjonował. Miał trochę odłożonych pieniędzy. Nie wiedział, co zrobić ze swoim życiem.
– Zamknąłem oczy i skoczyłem. Wylądowałem w Bangkoku – mówi Michał Pawlik.
Tam kupił rower i ruszył w drogę. Zapuścił włosy, urosła mu broda… Wyznaje, że czasami trudno mu było zadbać o higienę. Całe dnie spędzał w podróży.
– Czy może być w życiu coś lepszego? – cieszy się dziś założyciel start-upu.
Podróżował rowerem, autobusami. W razie potrzeby wsiadał w samolot. Był szczęśliwy. Dużo czytał, miał czas na przemyślenia. Poznawał nowych ludzi. Mówi, że gdy ludzie poznają się w podróży, są jakby z jednego plemienia podróżniczego. I ta plemienna jedność sprawia, że relacje nawiązują się w przyspieszonym tempie. Spał w najtańszych guesthouseach, świątyniach i u miejscowych gospodarzy. Taki sposób podróżowania pozwalał mu lepiej poczuć atmosferę kraju i posmakować lokalnej specyfiki. Często sypiał w miejscach, w których były karaluchy, a po ścianie chodziły gekony lub pająki.
Psijaciele pomagają

Po powrocie podczas szkolenia poznał Annę Nosal, założycielkę sklepu Zooland. Rozmawiali o planach na życie, zainteresowaniach i pasjach. Okazało się, ze oboje pasjonują się podróżami i dużo jeździli po świecie. Po jakimś czasie zaczęli rozmawiać o biznesie. Anna prowadziła sklep zoologiczny, a były bankowiec doradzał przedsiębiorcom w tematach finansowo-biznesowych.
Stopniowo zaczął się angażować w branżę zoologiczną. A gdy razem zamieszkali na gdańskim Garnizonie, pomyśleli, że można skalować model biznesowy Zoolandu, otwierając kolejne sklepy w Gdańsku. Z czasem wszedł do zarządu spółki i objął pakiet udziałów. Obecnie sklepy dobrze sobie radzą, choć było gorąco, gdy otworzyli pierwszy w galerii handlowej dzień przed ogłoszeniem lockdownu z powodu covidu. Była już pełna obsada sklepu, towar na półkach, obowiązek ponoszenia większości kosztów stałych, umowa z galerią negocjowana na górce rynkowej i brak pewności, czy galeria będzie ponownie otwarta.
Tymczasem kiedy był w sklepie, słyszał, jak klienci pytali pracowników o opiekę nad zwierzętami. Wtedy jeszcze nie miał pomysłu, jak to wykorzystać. Jakiś czas później zaprzyjaźniona klientka Nadia martwiła się, że nie ma co zrobić ze swoją pomeranianką Lili na czas podróży po Australii. Zaopiekowali się nią. Po trzech tygodniach Nadia odebrała psa. I wtedy zakiełkowała wizja Pethomera.
– Pierwsza wersja platformy była zbudowana na WordPress. Kodowali ją zaprzyjaźnieni programiści. Nie korzystaliśmy wtedy z pomocy agencji UX-owej [user experience – red.] i robiliśmy wszystko na czuja. Sporo czasu zajęło nam wytworzenie MVP [minimum viable product – red.], a gdy skończyliśmy, wybuchła pandemia. To był stresujący czas dla wszystkich biznesów. Ludzie przestali podróżować, więc nie było zapotrzebowania na nasze usługi. Wystartowaliśmy z akcją Psijaciele pomagają, w ramach której nawiązaliśmy współpracę z harcerzami z Chorągwi Gdańskiej, którzy nieodpłatnie wyprowadzali psy osób przebywających na kwarantannie – mówi Michał Pawlik.
Platforma rusza po milion

Pethomer jest marketplace’em usług opieki dla psów i kotów. Zrzesza miłośników zwierząt domowych, którzy pomagają sobie nawzajem. Jeżeli psi lub koci właściciel wyjeżdża na jakiś czas i nie ma z kim zostawić zwierzęcia, może znaleźć zaufanego opiekuna, który przyjmie go na kilka dni lub nawet tygodni. Opiekunowie to miłośnicy zwierząt, którzy często z różnych przyczyn nie mogą mieć na stałe czworonoga. Bycie pethomerem to dla nich okazja, by opiekować się zwierzętami i zarobić dodatkowe pieniądze. Poza domowym hotelem pethomerzy oferują również inne usługi: spacery z psem, opiekę dzienną oraz karmienie zwierzęcia w domu.
– Praca przy start-upie jest jak jazda na monocyklu po autostradzie. Musisz szybko reagować na zmiany, uważać, żeby nie zostać rozjechanym przez większych i szybko przebierać nóżkami, by zwinnie wyprzedzać inne pojazdy, które często mają więcej koni mechanicznych – mówi obrazowo założyciel platformy.
Jego model biznesowy opiera się na pobieraniu prowizji w wysokości 10-20 proc. od rezerwacji. Opiekunowie sami wyceniają usługi, określają dostępność. Koszt to 20-40 zł za spacer lub karmienie, 60-120 zł za dobę hotelową lub opiekę dzienną. Jest dostępnych niemal 600 opiekunów w 17 największych miastach w Polsce.
Pethomer jest rosnącym start-upem. W 2022 r. planuje pięciokrotny wzrost GMV (gross merchandise value) i bazy użytkowników, porównując do roku 2021. Aby dalej rozwijać się w takim tempie, postanowili zebrać 1 mln zł w otwartej emisji akcji we współpracy z platformą Forc.ee. Pieniądze przeznaczą na wdrożenie usprawnień w spółce, optymalizację procesu transakcyjnego, sporządzenie strategii rozwoju, uruchomienie aplikacji mobilnej, zwiększenie zespołu.
– Cudownie byłoby gdzieś wyjechać, tęsknię za podróżami. Jednak tym razem wolałbym połączyć podróże z biznesem niż zastąpić jedno drugim – kończy szef Pethomera.