Donald Tusk nie rozumie, dlaczego Jarosław Kaczyński nie chce zostać premierem. Deklaruje jednak, że PO będzie współtworzyć rząd.
Jest pierwszy poważny zgrzyt w tworzącej się koalicji PiS-PO. To nominacja Kazimierza Marcinkiewicza na kandydata na premiera. PO liczyło, że będzie to lider zwycięskiego ugrupowania, czyli Jarosław Kaczyński.
— Nie rozumiemy, dlaczego Jarosław Kaczyński nie wziął na siebie odpowiedzialności. To dla nas przykre zaskoczenie — powiedział Donald Tusk.
Lider PO dodał, że wolałby uniknąć powtórki sytuacji z 1997 r., kiedy Polacy domyślali się, że rządzi Marian Krzaklewski, a premierem był Jerzy Buzek.
— To byłby bardzo poważny błąd, gdybyśmy zaczynali pracę w sytuacji, gdy decyzje zapadają na tzw. tylnym siedzeniu. Mam nadzieję, że nie takie intencje towarzyszą tej zaskakującej propozycji — mówił Donald Tusk.
Przewodniczący PO zapewnił jednak, że jego ugrupowanie weźmie udział w formowaniu gabinetu. W ciemno można jednak obstawiać, że rozmowy nie będą łatwe. Tym bardziej, że — jak podkreślił lider PO — informacja o wystawieniu kandydatury Kazimierza Marcinkiewicza dotarła do niego i Jana Rokity trzy minuty przed konferencją PiS. Tymczasem w jej trakcie Jarosław Kaczyński stwierdził, że w sprawie osoby premiera rozmawiał z „niektórymi politykami PO”.
Oficjalnie zaskoczeni decyzją władz PiS są chyba tylko politycy PO. Przedstawiciele innych partii, ekonomiści i ludzie biznesu nie mają wątpliwości, że kandydatura Kazimierza Marcinkiewicza to propozycja przejściowa, do czasu rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich. Obawiają się, że spowolni to proces formowania gabinetu i jego programu gospodarczego.
— Taki wybór to strata czasu — uważa Waldemar Pawlak, prezes PSL.