Pokojowy Nobel uleciał w gwizdek

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2019-02-28 22:00

Standardem polityki międzynarodowej jest poszukiwanie za wszelką cenę kompromisu, a także wizerunkowe maskowanie dyplomatycznych niepowodzeń.

Dobrze nam znanym, wielokrotnie powtarzalnym przykładem są choćby szczyty Rady Europejskiej — nawet gdy kończą się bez porozumienia, to zawsze na konferencjach poszczególnych prezydentów/premierów ich pusty dorobek przedstawiany jest jako sukces danego kraju. W tym kontekście specyficzną wartością dwudniowego szczytu w Hanoi stało się oficjalne oznajmienie całemu światu jego plajty. Donald Trump, prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki oraz Kim Dzong Un, niezłomny przywódca (taki ma oficjalny tytuł) Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej nie osiągnęli porozumienia w sprawie denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego i rozjechali się bez jakiegokolwiek wspólnego dokumentu. Długo przygotowywany, kosztowny szczyt zakończył się w czwartek wcześniej niż planowano. Po środowej części zapoznawczo-kurtuazyjnej wyrażano optymizm i nadzieje na postęp normalizacji dwustronnych stosunków. Jednak gdy przyszło do konkretów — jakikolwiek kompromis okazał się niemożliwy. Trump żądał natychmiastowego, całkowitego rozbrojenia arsenału atomowego KRLD, Kim natomiast — natychmiastowego, całkowitego zniesienia przez USA wszystkich sankcji. Okopali się i absolutnie nie zamierzali ustąpić „trochę”, zupełnie jak w tezie o byciu w ciąży.

Donald Trump i Kim Dzong Un
Leah Millis

W zasadzie trudno było oczekiwać, że ich drugi szczyt — stanowiący kontynuację rozmów z Singapuru — zakończy się sukcesem. Przecież spotkali się autorytarni przywódcy, którzy z konfliktu uczynili wręcz doktrynę sprawowania władzy. Dynastia Kimów ma ją we krwi — zapoczątkował twórca komunistycznego państwa Kim Ir Sen (stworzył tzw. ideę Dżucze), kontynuował jego syn Kim Dzong Il, obecnie rozwija wnuk Kim Dzong Un. Ale trzeci rok mentalnie zachowuje się bardzo podobnie obecny lokator Białego Domu. Pal sześć, że wziął sobie na cel np. Unię Europejską. Ale przecież wewnątrz USA walczy m.in. z Rezerwą Federalną (bankiem centralnym) oraz Federalnym Biurem Śledczym. Wobec Kongresu zdecydował się na otwarte starcie konstytucyjne, naginając przepisy o stanie wyjątkowym. Dlatego naprawdę zdumiewa, że Donaldowi Trumpowi zamarzyło się otrzymanie… Pokojowej Nagrody Nobla, śladem Baracka Obamy, który uhonorowany został faktycznie za nic. Trump równie dyskretnie co nachalnie poprosił o zgłoszenie jego kandydatury rząd Japonii, obiecując okiełznanie zagrażającego całemu regionowi Kima.

Po plajcie szczytu w Hanoi nadzieje prezydenta spotkał los zapisany w tytule. W kontekście konfliktu koreańskiego pochwalę się, że w istniejącej od 1953 r. strefie zdemilitaryzowanej na 38 równoleżniku w Panmundżomie miałem okazję być dwa razy, ale z… obu stron! Od północnej — mniejsza już o to, za rządów którego Kima. Generalnie w KRLD przez siedem dekad nie zmienia się postrzeganie Ameryki — jest podobne do naszego wizerunku III Rzeszy. Dlatego fiasko rozmów w Hanoi uderzyło wizerunkowo jedynie Donalda Trumpa. Kim Dzong Un wobec zastraszonych i totalnie podporządkowanych obywateli KRLD umocnił swój kult niezłomnego przywódcy, który twardo postawił się imperializmowi i utrzymał jądrową potęgę. Jedynym realnym zyskiem dla świata powinno być zamrożenie północnokoreańskich jądrowych prób podziemnych i rakietowych. Dobrze, że chociaż tyle. © Ⓟ