Norwegia to jeden z najbogatszych krajów na świecie, a jej rynek motoryzacyjny jest jednym z najbardziej zelektryfikowanych.
— Kraj z około 5,5 mln mieszkańców wchłania co roku 150-180 tys. nowych aut osobowych i dostawczych. Co więcej — w 2023 r. aż 80,2 proc. zarejestrowanych nowych aut było bateryjnymi samochodami czysto elektrycznymi. W I kw. tego roku odsetek przekroczył już 90 proc. — mówi Piotr Pawlak, prezydent Toyota Norway.
Można się spodziewać, że w związku z ogromną popularnością aut na prąd statystyki popularności marek i modeli w Norwegii drastycznie odbiegają od obserwowanych w Polsce. I tak jest. W 2023 r. w Norwegii zarejestrowano ponad 126,9 tys. nowych samochodów osobowych. Liderem była Tesla — 25,4 tys. rejestracji i udział w rynku na poziomie 20 proc., druga Toyota — blisko 16 tys. rejestracji i udział sięgający 12,4 proc., a trzeci Volkswagen — 13,7 tys. rejestracji i udział 10,8 proc.
— Jak łatwo się domyślić, w autach osobowych królują bateryjne elektryki. Dlatego nasz wynik uważam za szczególnie udany, bowiem w odróżnieniu od Tesli czy Volkswagena osiągnęliśmy go, oferując w Norwegii tylko jeden model na prąd — toyotę BZ4X — podkreśla Piotr Pawlak.
Jak kształtuje się norweski rynek aut dostawczych? W minionym roku zarejestrowano prawie 28,7 tys. dostawczaków (35 proc. z nich to auta elektryczne). Pierwsze miejsce należy do Volkswagena — ponad 8,8 tys. rejestracji, drugie do Toyoty — ponad 5,7 tys., a trzecie do Mercedesa — 4,3 tys. W zestawieniu najbardziej popularnych modeli, biorąc pod uwagę wszystkie zarejestrowane auta, królowała tesla Y — 23 tys. rejestracji, wyprzedzając skodę enyaq — 5,7 tys., toyotę BZ4X — 5,4 tys. i volkswagena I.D 4 — blisko 5,1 tys.
Chińska konkurencja
Jak na norweskim rynku radzą sobie chińskie marki?
— Na razie średnio. W 2023 r. łączny udział wszystkich marek z Państwa Środka, a jest ich w Norwegii kilkanaście, nie przekraczał 10 proc. — mówi Piotr Pawlak.
Najpopularniejszą chińską marką aut osobowych w 2023 r. było MG. Zarejestrowano 3,3 tys. aut tej marki, co pozwoliło jej zająć 12. miejsce w rankingu. Na rynku dostawczym najlepiej radzi sobie marka Maxus — 10. miejsce i 400 zarejestrowanych aut.
— W I kw. łączny udział producentów z Chin w norweskim rynku nieznacznie urósł, ale to nadal stosunkowo niewielka sprzedaż — podkreśla Piotr Pawlak.
Czy Toyota czuje już na plecach oddech chińskiego smoka?
— Jeszcze nie. O klientów walczymy z Teslą i Volkswagenem. Obie marki mają silną ofertę aut elektrycznych. Na poważnego gracza wyrasta też Volvo. Myślę, że w tym i przyszłym roku to się nie zmieni. W 2023 r. udało nam się osiągnąć największy od dekady udział w rynku. Nie zamierzam zdejmować nogi z gazu, tym bardziej że w ciągu dwóch lat do sprzedaży trafi aż sześć czysto elektrycznych modeli naszej marki — mówi Piotr Pawlak.
Cena dopłat
Czy niespełna 6 tys. sprzedanych w minionym roku toyot BZ4X to nie za mało, by tylko dzięki temu zdobyć podium w zestawieniu najpopularniejszych marek?
— To prawda. Podium zawdzięczamy również popularności naszych aut dostawczych oraz hybryd, które kupują przede wszystkim firmy. BZ4X jest naszym norweskim bestsellerem, ale na drugim miejscu jest RAV4 plug-in hybrid, a zaraz za nią hybrydowy yaris cross — mówi Piotr Pawlak.
Na pytanie, skąd się bierze tak ogromna popularność aut na prąd w Norwegii, odpowiada, że to kwestia niemal wyłącznie ekonomii.
— W Norwegii elektryk po prostu się opłaca. Jeszcze 14 lat temu udział aut na prąd nie przekraczał kilku procent. Ponad dekada konsekwentnych działań rządu zarówno dotyczących edukacji, jak też rozwoju infrastruktury zrobiły swoje. Najwięcej jednak zrobiła ekonomia — mówi szef Toyoty w Norwegii.
Elektryki w Norwegii są zwolnione z podatku VAT (25 proc.), obejmują je też inne ulgi w podatkach drogowych, opłatach za rejestrację etc.
— W efekcie posiadanie elektryka jest bardziej opłacalne niż auta spalinowego. Toyota RAV 4 plug-in hybrid jest w zakupie droższa od BZ4X o około 20 tys. EUR — informuje Piotr Pawlak.
Do tego dochodzi tańsza i pochodząca w znakomitej większości z odnawialnych źródeł energia elektryczna oraz gęsta sieć ogólnodostępnych stacji ładowania. W Norwegii funkcjonuje 30 tys. ogólnodostępnych punktów wolnego i ponad 8 tys. punktów szybkiego ładowania. Dla porównania — w Polsce jest niespełna 7 tys. wszystkich.
Udział aut elektrycznych w polskiej sprzedaży wynosi nieco ponad 3,5 proc. Kiedy uda nam się dojść do poziomu norweskiego?
— To w dużej mierze zależy od skali wsparcia. Infrastruktura to jedno, ale najważniejsze jest to, by posiadanie auta na prąd było opłacalne, a to wymaga inwestycji nie tylko w infrastrukturę. W Norwegii zwolnienie elektryków z podatku VAT kosztuje państwo rocznie około 4 mld EUR. To ogromna kwota. A pamiętajmy, że mówimy o rynku wchłaniającym rocznie około 180 tys. aut. Polski rynek to mniej więcej 550 tys. rocznie, a niemiecki np. to 3 mln, więc skala potencjalnych inwestycji musiałaby być proporcjonalnie znacznie większa — mówi Piotr Pawlak.
Dodaje, że bez solidnego wsparcia osiągnięcie do 2035 r. 100-procentowego udziału aut elektrycznych w unijnym rynku jest mało realne.
— Dojście do 90-procentowego udziału aut elektrycznych w sprzedaży zajęło Norwegii blisko 15 lat. 15 lat konsekwentnej polityki, zwolnień i ulg oraz dziesiątki miliardów euro. Bez ogromnych nakładów na wsparcie elektromobilności unijny plan może się nie udać — uważa Piotr Pawlak.
