Prezydent Lech Kaczyński odwiedził w weekend Ukrainę i Gruzję, konsekwentnie podtrzymując kurs swojej polityki wschodniej. W obu przypadkach były to wizyty okolicznościowe, związane z obchodami ważnych dla tych krajów rocznic. Poczynania prezydenta na rzecz zbliżenia z Ukrainą muszą budzić szacunek, tym bardziej że nie zawsze znajdują zrozumienie w politycznym zapleczu prezydenta. Nie zmienia to faktu, że — przynajmniej wobec Ukrainy — dotychczasowa polityka przestaje przynosić rezultaty. Nie z winy strony polskiej, ale i tak prezydent ma materiał do przemyślenia.
Dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego naturalnym ukraińskim partnerem jest prezydent Wiktor Juszczenko. Chociażby ze względów protokolarnych. Dziś jednak Juszczenko jest w odwrocie, traci na poparciu, kurczy się jego zaplecze, a w warunkach coraz ostrzejszego konfliktu na ukraińskiej scenie politycznej opieranie stosunków na tym jednym filarze może być dość ryzykowne. O skali konfliktu u naszego wschodniego sąsiada, niech świadczy jeden fakt — jeszcze rok temu obchodzona byłaby rocznica pomarańczowej rewolucji. Obozu pomarańczowych już jednak nie ma. Dlatego w tym roku obchodzono rocznicę znacznie smutniejszą: Wielkiego Głodu.
Zarówno Gruzja jak i Ukraina odgrywają poważną rolę w polskich planach energetycznych. Na ile realnych, to już inna historia. Dlatego dobre stosunki z tymi krajami powinny mieć silne podstawy. Silniejsze niż osobiste więzi łączące prezydentów. Bo, choć i one są ważne, mogą okazać się za słabe, a przede wszystkim ulotne.
Adam Sofuł