Pokazy sztucznych ogni od lat uatrakcyjniają różne wydarzenia w wielu polskich miastach, szczególnie zaś imprezy sylwestrowe. Ostatnio nastawienie do fajerwerków istotnie się jednak zmieniło.

Polska w awangardzie
W zeszłym roku trzy miasta odwołały zaplanowane noworoczne pokazy, a dwa ograniczyły ich skalę. Polska była tu wyjątkiem, bo — jak wynika z danych Eurostatu — ze 100 największych miast Unii Europejskiej podobnie postąpiło tylko siedem, w tym właśnie pięć polskich.
— Moim zdaniem to element proekologicznego trendu, niestety źle rozumianego — uważa Ireneusz Patynowski, prezes firmy Piromax Distribution i szef utworzonej kilka tygodni temu fundacji Pozytywne Emocje.
Organizacja, której założycielami jest ponad 30 firm z branży, chce promować fajerwerki, edukować, jak bezpiecznie się z nimi obchodzić i obalać mity dotyczące pirotechniki. Największe z nich to — zdaniem Ireneusza Patynowskiego — twierdzenie, że fajerwerki znacząco zwiększają zanieczyszczenie powietrza, a przede wszystkim negatywnie oddziałują na zwierzęta, zarówno domowe, jak dzikie.
— Jeden z największych festiwali fajerwerków odbywa się co roku w Szwajcarii podczas Züri Fäscht. Organizatorzy zbadali emisję zanieczyszczeń i okazało się, że udział pirotechniki to zaledwie 0,2 proc. Głównym źródłem emisji były samochody oraz grille, po około 40 proc. — argumentuje prezes fundacji, dodając, że fajerwerki emitują do atmosfery mniej zanieczyszczeń niż… wypalane papierosy.
Bar… oddany
Przyznaje, że w wyniku spalania niektórych materiałów pirotechnicznych mogą powstawać szkodliwe związki baru. Naukowcy Politechniki Śląskiej udowodnili jednak, że ten pierwiastek można z powodzeniem zastąpić nieszkodliwym berylem, magnezem lub wapniem, i na rynku są dostępne fajerwerki o takim właśnie składzie. Ireneusz Patynowski po części podziela punkt widzenia obrońców praw zwierząt, choć podkreśla, że nie wszystkie boją się fajerwerków.
— Wielu pracowników naszej branży przychodzi na pokazy ze swoimi psami. Huk nie robi na nich żadnego wrażenia. Może to kwestia przyzwyczajenia, podobnie jak w przypadku koni, które biorą udział w scenach batalistycznych w filmach — mówi szef Piromaksu.
Przypomina, że wszystkie publiczne pokazy organizowane w Polsce spełniają obowiązujące normy dotyczące poziomu głośności, a wiele źródeł hałasu o większym natężeniu niż fajerwerki znajduje się — paradoksalnie — w środowisku miejskim. Są to m.in. koncerty, startujące i lądujące samoloty, a często także ruch uliczny, w szczególności zaś motocykle.
Prywatne verus publiczne
Co więcej — odwoływanie pokazów ogni sztucznych w imię ochrony zwierząt może być przeciwskuteczne. Zdaniem prezesa Piromaksu za każdym razem, gdy nie odbywają się takie publiczne prezentacje, mieszkańcy sami odpalają fajerwerki, i to w większej liczbie, niż gdyby te pokazy się odbywały. Na to wskazują wyniki sprzedaży.
— Jednocześnie inne niż sylwestrowe imprezy nie stronią od fajerwerków. W Krakowie, który zrezygnował z ich użycia przy powitaniu Nowego Roku, pokazy odbywają się w czerwcu — i podczas Wianków, i podczas Parady Smoków — mówi Ireneusz Patynowski.
Branża stara się jednak wychodzić naprzeciw oczekiwaniom także organizacji ekologicznych, które protestują przeciw płoszeniu zwierząt. Tegoroczną nowością są fajerwerki o niskim natężeniu emitowanego dźwięku, zwane w branży silentami.
Rynek wystrzelił
Niezależnie od złej prasy polski rynek pirotechniki wciąż rośnie. Kilka lat temu analitycy KPMG zbadali świąteczno- -sylwestrowe plany Polaków. Okazało się, że w 2014 r. na zakup fajerwerków chcieliśmy przeznaczyć 520 mln zł. Była to kwota aż o 18 proc. wyższa niż rok wcześniej, gdy wyniosła 440 mln zł. Z zeszłorocznego badania ARC Rynek i Opinia przeprowadzonego na zlecenie BIG InfoMonitor można wnioskować, że w 2018 r. wydaliśmy na fajerwerki około 720 mln zł Biznes w branży jest skrajnie sezonowy.
— Nawet 80 proc. sprzedaży przypada na ostatni kwartał roku, jednak kontraktowanie dostaw do sieci handlowych czy hurtowni odbywa się znacznie wcześniej, głównie wiosną — mówi Ireneusz Patynowski.
Jego Piromax to dość nowy gracz na polskim rynku fajerwerków — firma działa od 2012 r., ale już jest w gronie pięciu najważniejszych dostawców fajerwerków amatorskich w kraju. W czołówce są jeszcze Jorge z Czerwieńska, Kometa z Wrocławia i podwrocławski Triplex, a także stołeczna Hestia.
Kolebka fajerwerków
Polskie firmy importują towar przede wszystkim z Chin, które są największym producentem pirotechniki na świecie. Wytwarza się ją w prowincjach Guangdong, Zhejiang, ale przede wszystkim w Hunan, a położone w niej miasto Liuyang jest uważane za światową stolicę fajerwerków. W nim też powstają produkty sprzedawane potem z logo Piromaksu.
— Jestem tam co najmniej dwa razy w roku — mówi Ireneusz Patynowski.
Jego firma uważa się nie tylko za dystrybutora, ale także za producenta fajerwerków. Zamawiane zestawy powstają bowiem według projektów jej pirotechników. Piromax ma też w Chinach własną ekipę, która na miejscu dopracowuje prototypy, kontroluje i dba o jakość fajerwerków, które potem trafiają na europejski rynek.
— Choć zdecydowana większość naszych produktów sprzedawana jest w Polsce, to co roku 15-20 proc. sprzedajemy także za granicą, głównie w państwach regionu, czyli Czechach, na Słowacji, w krajach nadbałtyckich, Austrii i Niemczech, ale również w Belgii czy we Francji — mówi prezes.