Polscy przetwórcy ryb boją się przyszłości

Mira Wszelaka
opublikowano: 2003-05-06 00:00

Ważą się losy krajowych przetwórców ryb. Wszystko zależy od tego, czy uda się przekonać Brukselę do utrzymania taniego ich importu z Norwegii i Islandii. Od polityków zależy praca dla 12-22 tys. osób.

Protokół o Europejskim Obszarze Gospodarczym między rozszerzoną Unią a Norwegią, Islandią i Liechtensteinem miał być podpisany 16 kwietnia, razem z traktatem akcesyjnym w Atenach. Plany te pokrzyżowała Polska, która nie zgodziła się na warunki umowy, dotyczące ograniczenia importu ryb. Cały problem rozbija się o utrzymanie przez nasz kraj taniego importu łososi, śledzi i makreli z Norwegii i Islandii.

Niskie kwoty ustalone między Brukselą a Norwegią i Islandią oznaczają cios dla polskich zakładów przetwórczych, które w dużym stopniu są uzależnione głównie od norweskiego surowca. Jerzy Safader, prezes Polskiego Stowarzyszenia Producentów Ryb, szacuje, że w samej branży pracę może stracić 12 tys. osób.

— Niestety, to przykład reakcji łańcuchowej, a zmiany odczują też m. in. firmy transportowe czy producenci opakowań. Razem rzeszę bezrobotnych może zasilić 22 tys. osób — mówi Jerzy Safader.

Dlatego producenci postulują zachowanie dla Polski, na zasadzie wyjątku, przez cztery lub pięć lat historycznego kontyngentu z Norwegii.

— Polski rynek rybny nie wytrzyma takiego ograniczenia produkcji i konieczności przeprowadzenia kosztownej restrukturyzacji przy spełnieniu wymagań UE — ostrzega Jerzy Safader.

Tymczasem Bruksela nie chce na nowo otwierać negocjacji i robi wszystko, by doprowadzić do kompromisu z Polską w ramach ustalonych kwot. To jednak wydaje się bardzo trudne.

W ubiegłym tygodniu odbyła się w Brukseli kolejna sesja plenarna na szczeblu przedstawicieli delegacji — deputies. Nieoficjalnie mówiono, że tym razem rozmowy na poziomie technicznym mogą przynieść rozstrzygnięcie. Sugerowano przyznanie stałej „satysfakcjonującej” kwoty dla Polski ustalonej już w ramach Europejskiego Obszaru Gospodarczego.

— Niestety, rozmowy nie przyniosły przełomu. Komisja Europejska nadal upiera się przy swoim stanowisku, którego nie akceptujemy. Argumenty na poziomie technicznym już się wyczerpały. Teraz potrzebne są decyzje polityczne — mówi Lech Kępczyński, dyrektor departamentu rybołówstwa w resorcie rolnictwa, który uczestniczył w rozmowach.

Podkreśla, że teoretycznie pat w negocjacjach o Europejskim Obszaru Gospodarczego może trwać niemal do chwili akcesji.

Tymczasem producenci ryb cały czas mają nadzieję na pomyślne rozwiązanie problemu.

— Na bieżąco kontaktujemy się z ministrem Janem Truszczyńskim, głównym negocjatorem, który doskonale zna wagę problemu. Czas też, by obudzili się Norwegowie, którym także powinno zależeć na jak największym zbycie surowca — mówi Jerzy Safader.

Import poza kontyngentami jest nieopłacalny, zwłaszcza w przypadku śledzi i makreli. Powodują to cła, które w przypadku śledzi i makreli wahają się od 12 do 20 proc. plus opłaty antydumpingowe, wynoszące 32 eurocenty za kg. Nieco lepiej jest z łososiem, który obłożony jest 3,8-proc. stawką celną.

Tymczasem na zmiany w umowie nie zgadza się kilka państw Unii, w tym przede wszystkim Irlandia, która bezpośrednio konkuruje z tańszym surowcem rybnym ze Skandynawii.