Helwetów nie dogonimy w PKB na głowę, ale w obyczajach referendalnych jesteśmy już blisko. Wczoraj przewodniczący Piotr Duda złożył w Sejmie wniosek o referendum emerytalne wsparty zebraniem przez NSZZ Solidarność blisko 1,4 mln podpisów. Kilka razy miałem okazję trafić na ich zbieraczy, omijając związkowców szerokim łukiem ze względu na ich nachalność. Ale byłem wyjątkiem, bliźni podpisywali się hurtowo, najchętniej zaś ci… pobierający już emeryturę.
Referendum ogólnokrajowe może być przeprowadzane „w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa”. Zarządza je Sejm, ewentualnie prezydent za zgodą Senatu, a wynik jest wiążący, jeśli frekwencja przekroczy połowę. Organ zarządzający nie jest związany treścią wniosku. To ważne przypomnienie, albowiem zbiorowa odpowiedź na postawione przez Solidarność gołe pytanie: „Czy Pani/Pan jest za wydłużeniem wieku emerytalnego do 67 lat?”, jest oczywistością. Poniżej nasz rysownik zaproponował pytanie dodatkowe i postawił tezę, jak wyglądałby w 99,9 proc. rozkład krzyżyków.
Sens przeprowadzania referendum ściśle wiąże się ze sformułowaniem pytania. W roku 2003 brzmiało ono sucho: „Czy wyraża Pani/Pan zgodę na przystąpienie Rzeczypospolitej Polskiej do Unii Europejskiej?”. Ale wynik mógłby być wtedy zupełnie inny, gdyby z traktatu akcesyjnego wyjęto drobny element i pytanie uzupełniono dopiskiem: „co poskutkuje zastąpieniem złotego przez euro?”. Mimo dwudniowego głosowania frekwencja nigdy nie osiągnęłaby 58,85 proc., a rozkład odpowiedzi nie byłby tak przytłaczająco korzystny: 77,45 do 22,55. Dzisiaj zaś uczciwe pytanie w kwestii emerytur powinno być… broszurką ze szczegółowymi wyliczeniami, co z kolei kłóciłoby się z zasadą jego prostoty. I tak domyka się referendalna kwadratura koła.