Polska musi wykorzystywać pomoc UE, bo ją straci

Mira Wszelaka
opublikowano: 2002-06-26 00:00

Od tego, w jakim stopniu Polska będzie korzystała z unijnej pomocy przed wejściem do niej oraz w pierwszych latach członkostwa, zależy to, ile zyska na integracji w perspektywie długookresowej — twierdzą ekonomiści.

To, że z wykorzystaniem unijnych środków nie jest najlepiej, wiadomo nie od dziś. Krajowi ekonomiści ostrzegają, że stopień absorpcji europomocy jeszcze przed integracją i w pierwszych trzech latach członkostwa zadecyduje o tym, na jakie transfery będziemy mogli liczyć w dłuższej perspektywie. Na razie co roku możemy liczyć na blisko 1 mln EUR (3,9 mln zł), z czego wykorzystujemy niecałe 30 proc.

Zgodnie z propozycją Komisji Europejskiej, w latach 2004-06, do Polski napłynie około 13,65 mld EUR (53 mld zł) w ramach funduszy strukturalnych i Funduszu Spójności oraz 2,49 mld EUR (9,7 mld zł) na rozwój obszarów wiejskich.

— Środki te muszą zostać skonsumowane w ciągu trzech lat. Polska jako największy z przyszłych członków UE musi je wykorzystać na poziomie porównywalnym do krajów „piętnastki”. Jeżeli tak się nie stanie, Bruksela będzie miała pretekst, by w ramach oszczędności budżetowych poważnie je zredukować. Maksymalna absorpcja pomoże nam utrzymać wielkość pomocy w dłuższej perspektywie i tym samym zadecyduje o korzyściach — podkreśla Paweł Samecki z Centrum Europejskiego Natolin.

Zdaniem Karola Szwarca, doradcy ministra finansów, nawet przy dużym wykorzystaniu pomocy z UE nie należy się spodziewać cudu gospodarczego.

— Wymierne korzyści ekonomiczne z członkostwa mogą się pojawić dopiero za dziesięć-dwadzieścia lat. W pierwszych latach skorzystamy głównie z nieekonomicznych, związanych np. z ochroną konsumenta — podkreśla Karol Szwarc.

Przy korzystaniu z europomocy ekonomiści wskazują przede wszystkim na problemy ze współfinansowaniem (zadłużenie gmin), brakiem wyszkolonej kadry urzędniczej do przygotowania projektów oraz długookresowych planów budżetowych uwzględniających wsparcie pomocy z UE.

Dodatkowym problemem jest wysokość składki, jaką Polska będzie wpłacać UE, a którą rząd szacuje maksymalnie na 2,4 mld EUR (9,3 mld zł).

— Ważne, że w negocjacjach ustalono, iż Polska nie będzie wpłacała do budżetu UE więcej niż z niego otrzyma. Każde dodatkowe euro wpływu wywołuje tzw. efekt ciągniony, czyli dodatkowy popyt, miejsca pracy — podkreśla Elżbieta Kawecka-Wyrzykowska, kierownik katedry Integracji Europejskej w Szkole Głównej Handlowej.