Obaj pewni uczestnicy drugiej tury wyborów prezydenckich, Donald Tusk i Lech Kaczyński, niczym gończe ogary tropią się po kraju i Europie. W piątek Tusk odbywał planowe spotkania w Brukseli, a tu w gmachu Komisji Europejskiej niemal wpadł na niego Kaczyński. Następnego dnia w Gdańsku zdarzyło się odwrotnie - gdy Kaczyński triumfalnie zainaugurował IV Rzeczpospolitą w Olivii, Tusk dał rywalowi natychmiastowy odpór w Dworze Artusa.
I tak to już będzie przez pięć najbliższych dni - słowo za słowo, wizyta za wizytę, wiec za wiec. Odbywająca się w niedzielę 9 października pierwsza tura wyborów jeszcze niczego nie rozstrzygnie, ale będzie miała ogromne znaczenie psychologiczne. Dziesięć lat temu Aleksander Kwaśniewski okazał się w niej trochę lepszy od Lecha Wałęsy i taka kolejność utrzymała się w turze decydującej.
Wyścig prezydencki z założenia jest bardziej zacięty niż parlamentarny, albowiem na jego mecie nie ma mowy o żadnych koalicjach czy parytetach - po prostu zwycięzca zgarnia wszystko. Dlatego wszyscy naiwnie oczekujący na postęp rozmów w sprawie utworzenia koalicyjnego rządu PiS/PO - czyli przede wszystkim rynki oraz polski złoty - będą musieli uzbroić się w cierpliwość. Wobec braku akceptacji ze strony PO, Kazimierz Marcinkiewicz będzie pozostawał premierem wyznaczonym przez braci Kaczyńskich, ale nie desygnowanym formalnie przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Taka patowa sytuacja utrzyma się na pewno do 9 października, a najprawdopodobniej aż do 23 października.
Wynika z tego, że w szczycie Unii Europejskiej, zaplanowanym przez prezydencję brytyjską na 27-28 października, Polskę reprezentował będzie premier… Marek Belka. W tym czasie już tylko administrujący, ale pozostający jedynym zaprzysiężonym szefem rządu.
podpis foto