Popłynęła winna rzeka

Stanisław Majcherczyk
opublikowano: 2004-11-26 00:00

Złe chwile afrykańskie wina mają już za sobą. Teraz przechodzą do ataku.

 

 

Przylądek Dobrej Nadziei jako pierwsi nawiedzili Portugalczycy — i dosyć szybko odpłynęli. Po latach zaczęli zaglądać tu Holendrzy, głównie by nabrać słodkiej wody. Dopiero holenderska ekspansja handlowa na wschód i uruchomienie na Jawie portu Batavia spowodowały, że przylądkiem zainteresowała się Holenderska Kompania Wschodnioindyjska. W 1652 r. powstało tam pierwsze osiedle, a właściwie baza zaopatrzeniowa Kompanii. W siedem lat później Jan van Riebeeck odnotował w swoim pamiętniku: „dzisiaj z łaski Pana zostały wytłoczone pierwsze wina z zebranych na przylądku winogron”. Niestety, było tego tylko piętnaście litrów. Kompania winem nie była zainteresowana — jej handlowy profil był swego rodzaju „mieszaniną bezwstydnego piractwa i skomercjalizowanego protestantyzmu”. Najważniejszy był ryż, by wyżywić tysiące niewolników Kompanii.

Wyraźny przełom nastąpił w dwadzieścia lat później, wraz z przybyciem Simona van der Stel. Dla win z Przylądka był to moment ważny, tak ważny, że właśnie od jego imienia zwie się dzisiaj jeden z najlepszych regionów winnych Afryki Południowej — Stellenbosch. Simon musiał chyba przeczuwać, że Przylądek to dobre miejsce na wino — zabrał ze sobą nie tylko winne szczepy, ale też autentycznego winiarza z Francji. Ten najpierw dyrektor, potem gubernator prowincji wypatrzył pod swe winne plany maleńki skrawek ziemi i energicznie zaczął go zagospodarowywać. Do dziś rosną tu zasiane przez niego europejskie dęby, które w zamyśle chronić miały winorośl przed nieprzyjaznymi podmuchami lokalnych wichrów.

Produkcja wina ruszyła szybko, a z innych holenderskich posiadłości nadchodzić zaczęły zachwyty połączone z protestami: dlaczego dostawy są tak małe? Tak oto rodziło się wspaniałe deserowe wino Vin de Constance, które wraz z powstałym niemalże w tym samym czasie węgierskim tokajem zawojowało na przełomie XVIII i XIX wieku najwytworniejsze dwory, w tym nawet i francuski. Gdy po śmierci Ludwika XVI otwarto jego piwniczki, ze zgrozą stwierdzono, że więcej tam było Konstancji niż najlepszych win francuskich. Trunek rzeczywiście musiał być przedni — miał go w swoich piwnicach najwybitniejszy amerykański koneser tamtej epoki — prezydent Thomas Jefferson.

Początek końca

Odszedł van der Stel, zmieniali się właściciele winnicy — na Konstancję przychodziły różne czasy. W tych lepszych wsławił się Hendrik Cloete ze Stellenbosch — protoplasta dzisiejszych win organicznych. Z braku pestycydów rozstawiał na plantacjach rzesze niewolników, które pilnie baczyły, by przypadkiem jakiś nieproszony owad nie usiadł na jego ukochanych winnych gronkach. Potem nie było już tak radośnie. Najpierw przylądek dopadła filoksera, potem Anglicy, którzy w początkach XIX w. przejęli go od Holendrów. Wina eksportowano głównie na Wyspy Brytyjskie, nakładając — w zależności od nastroju centrali — mniejsze lub większe stawki celne. Pod koniec zdecydowanie dominowały słone opłaty — eksport win z przylądka całkowicie się załamał. Wśród południowoafrykańskich winiarzy zaczęło się robić nieprzyjemnie.

Zapewne niewiele byśmy dziś słyszeli o winach z RPA, gdyby nie pewien żądny przygód obywatel USA — William Charles Winshaw (dla przyjaciół Oubaas) — wyjątkowo barwna i żądna przygód osobowość. Z rodzinnego domu uciekł bardzo młodo, by szukać złota w Kalifornii. Potem przerzucił się na hazard. Musiał być w tym niezły, gdyż z gry w karty sfinansował sobie studia medyczne. Nagle — już po uzyskaniu dyplomu — zainteresował się Afryką Południową. Najął się więc do weterynaryjnego nadzoru nad kilkoma tysiącami mułów transportowanych drogą morską dla brytyjskich oddziałów stacjonujących w Cape Town. Zaraz po przyjeździe uruchomił praktykę lekarską, a jeszcze szybciej — produkcję win. Ta ostatnia szła mu ze zmiennym szczęściem, otarł się nawet o bankructwo. Ostatecznie jednak utworzona przezeń w 1924 roku Stellenbosch Farmers’ Winery (SFW) okazała się wielkim sukcesem. Za nim poszli inni.

Kryzys lat 20. XX w. spowodował jednak załamanie popytu na wino. W pewnym momencie spuszczono do Eerste 55 milionów litrów trunku! Zainterweniowało państwo — utworzono KWV (Kooperatiewse Wijnbouers Verening), kooperatywę kontrolującą ceny wszystkich win w prowincji Cape. Jej potężna władza trwała praktycznie aż do obalenia apartheidu. Winiarze odzwyczaili się od wolnorynkowej konkurencji, a izolowana politycznie RPA o eksporcie mogła tylko pomarzyć.

Uprawiano niewiele szczepów. Wśród „białych” królował Chenin Blanc (nadal dający bardzo udane wina), z czerwonych zaś prym wodził Cinsault. Zaszczepiono też Pinotage — lokalne dziecię Cinsaulta z Pinot Noire. Winiarze nastawili się na tanią, nieciekawą masówkę, przeznaczoną głównie na rynek lokalny. W winnicach szalały wirusy, technologie też były na bakier ze współczesnością. Przełom nastąpił dopiero w 1967 roku — gdy udało się potajemnie przerzucić do RPA wybitnego wschodnioeuropejskiego winnego eksperta. Gdy Julius Laszlo zapoznał się ze stosowanymi w RPA technologiami — doznał szoku. Było to po prostu winne średniowiecze! Ostro wziął się do roboty — do dziś uważa się, że jego przyjazd do RPA miał przełomowe znaczenie dla całego południowoafrykańskiego przemysłu winnego.

Afryka wchodzi na salony

Wraz z wypuszczeniem na wolność Mandeli, w świat ruszyły trzymane dotąd w izolacji wina z RPA. Niestety, Afrykańczycy niewiele mieli do zaoferowania — poza przeświadczeniem o doskonałości własnych produktów. Tak wielkim, by w 1995 r. stanąć w szranki z kolegami z Australii. Nastąpiło sławetne lanie, ale wraz z nim — ożywcze otrzeźwienie. Szybko zlikwidowano monopol KWV, ściągnięto nowe szczepy, unowocześniono technologię. Na wyniki nie trzeba było czekać. W zorganizowanym w 1999 roku trójmeczu o puchar Chardonnay (z Australią i Nową Zelandią) niespodziewanie pierwsze miejsce zgarnęła RPA. Potem nadeszły dalsze sukcesy. Z roku na rok pojawiały się coraz lepsze wina. Jaki szczep zbiera dzisiaj najwięcej oklasków?

Zdecydowanie Sauvignon Blanc. Wielu ekspertów twierdzi, że wina z niektórych okolic (Mulderbosch, Cape Point, Steenberg czy Vergelegen) są tak znakomite, że mogą stawać w szranki nie tylko z Australią czy Nową Zelandią, ale nawet z samym Sancerre. Znacznie powiększył się obszar plantacji winogron Cabernet Savignon, Merlot czy Shiraz. Zaczęło się pojawiać sporo niezłych czerwonych win i to w całkiem przyzwoitych cenach. Tworzą się ponadnarodowe koncerny, jak choćby ostatnio BRL Hardy-SV — przedsięwzięcie australijsko-południowoafrykańskie. Południowoafrykański przemysł winny z roku na rok przynosi coraz większe dochody. Afrykańska winna rzeka chyba naprawdę zaczęła płynąć. Dociera nawet do Polski.