13 czerwca w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie rządowego projektu ustawy o ochronie małoletnich przed nieodpowiednimi treściami w internecie. Chodzi o uniemożliwienie dzieciom dostępu do pornografii. Rząd wymyślił, że to dostawcy internetu będą musieli ustalać, co jest pornografią i blokować strony z jej zawartością. Kto nie wykonana obowiązku, będzie narażony na surową karę finansową, do 3 proc. rocznego obrotu (menedżerowie zapłacą trzykrotność swej miesięcznej pensji). W trakcie konsultacji projektu dostawcy internetu gremialnie skrytykowali rządową koncepcję. Uznali ją za niewykonalną z powodu braku precyzyjnej definicji pornografii i przekonywali, że to dostawcy treści powinni mieć takie zadania. We wtorek podczas pierwszego czytania projektu obawy przedsiębiorców podzieliło wielu posłów. Podkreślali, że przede wszystkim określoną przez rząd definicję pornografii mogą spełniać nawet dzieła sztuki np. obrazy czy filmy.
- Przyjęta przez rząd definicja pornografii jest tak bardzo szeroka, że za pornografię mogą być uznawane także dzieła Michała Anioła - stwierdził Michał Gramatyka, poseł koła parlamentarnego Polska 2050.
Podobnie wypowiadała się Katarzyna Lubnauer, posłanka Koalicji Obywatelskiej.
- Znamiona pornografii mogą wypełniać nawet niektóre seriale na Netflksie. Czy rząd zablokuje Netfliksa? - pytała posłanka Lubnauer.
W sukurs dostawcom internetu przyszli kolejni parlamentarzyści.
- Ustawa przewiduje surowe kary dla przedsiębiorców, którzy nie spełnią nałożonych na nich obowiązków. Ta ustawa będzie po prostu batem na firmy używanym według uznaniowości urzędników – ostrzegał Dobromir Sośnierz, poseł koła poselskiego Wolnościowcy.
Arkadiusz Marchewka, poseł Koalicji Obywatelskiej, uznał, że idea tej ustawy może być słuszna, lecz proponowane w niej narzędzia są błędne.
- Te przepisy nie będą mogły być realizowane w praktyce. Dlaczego rząd odpowiedzialność za treści porno nakłada na przedsiębiorców, którzy dostarczają internet? To nie jest ich zadanie. Do ich wykonywania musiałyby zatrudnić odpowiednie osoby – mówił poseł Marchewka.
Grzegorz Braun z Konfederacji również pytał, czemu to dostawcy internetu musieliby oceniać co jest, a co nie jest pornografią.
Małgorzata Pępek z Koalicji Obywatelskiej wyraziła obawy o to, jak firmy będą traktowane w czasie kontroli. Niemal wszyscy przemawiający posłowie podkreślali, że rząd powinien postawić na edukację rodziców i akcje uświadamiające zagrożenia dla dzieci, wynikające z dostępu do treści porno.
Wątpliwości posłów próbował rozwiewać Paweł Lewandowski, wiceminister cyfryzacji.
- Ta ustawa nie będzie dotyczyć dzieł sztuki, filmy nie będą blokowane. Dostawcy internetu nie będą się zajmować analizą treści porno, lecz stron z takimi treściami. Chciałbym jednak podkreślić, że treści porno będą filtrowane tylko na żądanie – stwierdził wiceminister.
Ustawa mówi, że operatorzy będą informować abonentów, że jest możliwość blokowania stron porno przed dziećmi. Liczbowe dane statystyczne dotyczące osób, które zgodziły się na blokadę, jak i tych, którzy się nie zgodzili, mają być przekazywane rządowi. Resort cyfryzacji zapewnia, że chodzi tylko o statystykę i nie będą pozyskiwane dane wrażliwe czyli imiona, nazwiska, adresy. Projekt trafił do dalszych prac do sejmowej komisji.
Ustawa ma wejść w życie 1 września 2023 r.
Organizacje biznesowe wytknęły błędy projektu:
- naruszenie prawa Unii Europejskiej
- deprecjonowanie wagi i roli edukacji i wychowania
- pomijanie przepisów prawa oraz rozwiązań technicznych służących ochronie małoletnich przed nieodpowiednimi treściami
- nieuzasadnione i niesprawiedliwe nakładanie obowiązków na dostawców internetu
- przerzucanie na prywatnych przedsiębiorców zadań państwa
- prawnie nieakceptowalny nakaz (pod groźbą kary) blokowania niezdefiniowanych treści
- tworzenie fałszywej wizji rozwiązania skomplikowanego problemu społecznego przez proste zakazy i nakazy
- stwarzanie politycznej pokusy do blokowania kolejnych kategorii treści i usług
