Do czego potrzebujemy mistrzów? Oni mogą nauczyć nas sztuki życia, miłości i pracy. Zmotywować i zainspirować. Uchronić przed błędami i złym wpływem. Zamienić w prawdziwych fachowców. Pokazać, jak powinniśmy podchodzić do siebie i innych. Czy wiedza zdobyta metodą prób i błędów nie jest jednak lepsza od tej, którą przekazują nam tzw. autorytety?

Na ramionach olbrzymów
Wierzymy w przewagę praktyki nad teorią, doświadczenia nad abstrakcją z wykładów i książek. Z drugiej strony jako rodzice nigdy nie pozwolimy dziecku na samodzielne eksperymenty z zapałkami, ale powiemy mu, czym często kończą się zabawy z ogniem. A jako menedżerowie skarcimy stażystę, który zamiast skorzystać z instrukcji obsługi, tak długo majstrował przy drukarce, aż ją zepsuł. Benjamin Franklin miał rację: doświadczenie jest bardzo kosztowną szkołą, niemniej są głupcy, którzy w żadnej innej nie umieją się niczego nauczyć.
— Podział na teorię i praktykę jest błędny. Teoria wychodzi od rzeczywistości i do niej wraca — argumentuje dr Tomasz Witkowski, właściciel wrocławskiej szkoły trenerów biznesu Moderator.
Jako przykład podaje metodę prof. Roberta Cialdiniego, który najpierw obserwuje np. handlowców, a potem wysuwa hipotezy — co powinni zrobić, by zwiększyć sprzedaż. Kolejny etap to eksperyment polegający na wypróbowaniu swoich przypuszczeń.
— Nic tu się nie robi na wyczucie. Cały proces jest zgodny z naukowym, rzetelnym podejściem do tematu — podkreśla Tomasz Witkowski.
Zgodnie ze starą maksymą, jeśli widzimy dalej i lepiej, to dlatego, że stoimy na ramionach olbrzymów. Posiadanie mistrzów — i zgłębianie ich teorii — nie uchybia nawet geniuszom. Każdy może z nich czerpać jak z otwartej księgi.
— Byle nie poprzestać na ślepym naśladownictwie. Mechaniczne plagiatowanie w każdej sytuacji jest złe — ostrzega Andrzej Jeznach, doktor ekonomii, inżynier budowy okrętów i przedsiębiorca z wieloletnim stażem na międzynarodowych rynkach.
W swojej najnowszej książce „Szef, który myśli” przypomina, że Arystoteles przez 20 lat słuchał Platona, Karol Marks za młodu fascynował się Georgiem Heglem, a twórczość Friedricha Nietzschego dużo zawdzięcza myśli Arthura Schopenhauera. Jest tylko jedno „ale”: w pewnym momencie każdy z wielkich filozofów odciął się od swojego nauczyciela i poszedł własną drogą. Ta odwaga wyróżnia dobrego ucznia. A po czym poznać mistrza? — Nie wtłacza adeptowi swojej wiedzy, ale dostarcza mu impulsów, nie zmusza go do określonego postępowania, tylko wydobywa jego ukryte talenty, nie przywiązuje do siebie, lecz pomaga odejść i rozwinąć skrzydła — tłumaczy Andrzej Jeznach.
Fabryka bohaterów
Kim jest bohater i jakimi bohaterami chciałybyście być? — pytała dzieci grupa psychologów w ramach Projektu Bohaterskiej Wyobraźni, kierowanego przez prof. Philipa Zimbardę. Małolaty w ogóle nie miały ochoty wykazywać się bohaterstwem, bo kojarzyło im się z ciężką pracą i poświęceniem bez gwarancji na sukces. „Jeśli nie bohaterem, to kim chcesz być?” — drążyli badacze. „Youtuberem!” — brzmiała najczęstsza odpowiedź. Od biedy mogłaby być kariera blogerska (gdyby jeszcze nie trzeba było pisać!). Mało budujące, prawda?
— Nie oczekujmy od dzieci i nastolatków heroizmu, jeśli wszędzie widzą bylejakość albo przeciętność. Najważniejszym mechanizmem kształtującym ich zachowanie i postawy jest modelowanie. Puszczają mimo uszu umoralniające gadki, ale naśladują czyny. Robią dokładnie to, co rodzice, nauczyciele i politycy — wskazuje Julia Izmałkowa, zarządzająca agencją badawczą Izmałkowa.
Od dorosłych można jednak oczekiwać, że oddzielą człowieka od jego poglądów, pomysłów i idei — zgodnie z amerykańskim powiedzeniem „nie rób tak, jak robię, rób tak, jak mówię”. Na tym polega dojrzałość.
— Niektórych lepiej obserwować niż słuchać. Są mistrzami w danej dziedzinie, ale gdy próbują się podzielić swoimi umiejętnościami i doświadczeniem, praktykę ubrać w teorię, wiele z tego nie wychodzi — uświadamia Tomasz Witkowski.
Znajdź swój głos
Przykładem jest Zbigniew Boniek, jeden z najlepszych zawodników w historii polskiej piłki nożnej, który jako selekcjoner narodowej reprezentacji osiągał raczej przeciętne wyniki. Na przeciwległym biegunie sytuują się Apoloniusz Tajner i Hannu Lepistoe — choć jako skoczkowie nie zrobili kariery, doprowadzili do spektakularnych zwycięstw Adama Małysza.
— To samo dotyczy trenerów w biznesie. Nie muszą być mistrzami produkcji, sprzedaży lub programowania, ale muszą umieć uczyć innych — zaznacza dr Witkowski. Obserwowanie mistrzów też wymaga rozsądku — to z kolei pogląd Andrzeja Jeznacha, który przestrzega przed zachłystywaniem się ludźmi sukcesu w rodzaju Richarda Bransona, Steve’a Jobsa i Billa Gatesa. Półki w księgarniach uginają się pod ciężarem biografii takich osób i poradników nakazujących postępować dokładnie tak jak oni, co niewątpliwie doprowadzi nas do bogactwa i sławy. Nic bardziej mylnego — twierdzi autor „Szefa, który myśli”.
— Życiorys i charakterystyka twojego idola nie jest gotowym modelem, który wystarczy powielić, by zdobyć podobne bogactwo i sławę. Pewne cechy i zachowania warto skopiować, ale niech to będzie mądra imitacja, wybiórcza i zbieżna z twoją osobowością, sytuacją życiową i systemem wartości. Jeśli masz słuchać innych, to tylko po to, by odnaleźć swój niepowtarzalny głos — wykłada Andrzej Jeznach.
Jeszcze jedno: za autorytety uważamy ludzi z pierwszych stron gazet, idoli świata biznesu. Tymczasem niekiedy więcej można nauczyć się od osób skromnych, niepozornych, z którymi dzielimy biuro lub dom. Dla amerykańskiego muzyka Toma Waitsa największym mistrzem była jego żona i współpracowniczka Kathleen Brennan, o której napisał: „Uratowała mnie. Gdyby nie ona, przygrywałbym dziś do kotleta. Gdzie tam! Nawet bym nie przygrywał, smażyłbym je”.