Anegdota: Niebo. Sekcja dla dusz męskich. Dwoje drzwi. Na pierwszych tabliczka: „mężowie pantoflarze”, na drugich: „mężowie macho”. Żonaci wiedzą, przy których kolejka jest najdłuższa. Kawalerom podpowiadam — pod pierwszymi.
Ale co to? Pod wrotami dla twardzieli kuli się jedna, nieco spłoszona duszyczka macho.
— Dlaczego stoisz pod tymi drzwiami? — pyta zdziwiony anioł z ochrony.
— Żona mi kazała — nieśmiało odpowiada duszyczka.
Śmieszne? Nieważne. Ważne, że prawdziwe. Jaki sternik, taki rejs. Głowa patrzy tam, gdzie szyja pozwala — i takie tam powiedzonka.
Kodeks pracy
Zasady są proste: jeżeli twój szef pali, przymyka oko na twoje palenie. Szef rzuca, rzucasz i ty. Oczywiście rzucanie (szczególnie palenia) jest zdrowe, ale naprawdę nie musi się odbywać synchronicznie (ty i pryncypał). Ale się odbywa. Buntownicy? Są. Zazwyczaj ustawiają się w kolejce pod drzwiami z tabliczką „macho”. Słowem — palę, bo jak Tomek — mój szef — zobaczy mnie w czasie pracy na papierosie, nie zmarszczy brwi, gdyż sam właśnie pali.
Podobnie w motoryzacji. Trudno nazwać przypadkiem wielki powrót Toyoty do sportu motorowego, skoro Akio Toyoda, prezydent Toyota Motor Corporation, jest fanem motosportu i okazjonalnym zawodnikiem. Poprzednik, Katsuaki Watanabe, nie był. Efekt? W olbrzymim uproszczeniu: rządy pana Watanabe — spokojne, ekologiczne.
Cel — starsi panowie i floty. Rządy potomka ojców założycieli firmy Toyota — spokojne, ekologiczne i emocjonalne. Słowem: pojawia się coś dla tych, którzy kładą dużo wasabi na porcję sushi… i nie przegryzają imbirem.
Sternikowi Akio wystarczyły trzy lata, by okręt zwany Toyotą wyostrzył kurs. Pełną parą na wiatr. Musi wiać od torów wyścigowych. Bo Toyota wróciła do legendarnego Le Mans, coraz głośniej mówi się o powrocie do rajdów już w 2013 r. (jaskółki donoszą o zaawansowanych pracach nad S2000 na bazie Yarisa), no i… wypuściła na rynek model GT 86. Mieszaninę kultowych aut i sportu w najczystszej postaci.
Wiecie co? Poczułem się, jak po powrocie z długich kolonii. Kiedy znowu po dziesiątkach niezjedzonych kanapek z mdłym dżemem śliwkowym na śniadanie mogłem spróbować babcinych powideł. Niebo w gębie. Prawie niebo… gdyby nie Wojtek.
Duma z przodków
Jeśli jesteś jednym z tych, którzy przestali się interesować Toyotą wraz ze zniknięciem z salonów modeli Supra, Celica i MR2, jeśli odwróciłeś się od tej marki, bo ona odwróciła się od Carlosa Sainza, to mam dla ciebie dobrą wiadomość. Nie, Sainz nie wraca do rajdów płaskich. Toyota wraca do aut, do których się wzdycha. Zatem: ja, nowe narowiste auto, kilkunastu kolegów po fachu, tor wyścigowy w Poznaniu, gorycz porażki i smak babcinych powideł.
GT 86 nie jest, co prawda, ze śliwek (z nich Japończycy robią wino), ale potrafi przywołać młodzieńcze wspomnienia. Mimo że to zupełnie nowa konstrukcja, w pewnym sensie jest konstrukcją retrospektywną. Sama nazwa. Pierwszy jej człon „GT” to nawiązanie do modelu 2000GT z 1967 r. To wyprodukowane w zaledwie 337 egzemplarzach coupe z dwulitrowym sześciocylindrowym silnikiem rzędowym ugruntowało reputację Toyoty jako producenta samochodów sportowych. Drugi człon nazwy „86” nawiązuje do legendarnego sportowego modelu Corolla AE86 Levin, produkowanego w latach 1983-87.
Co istotne, w przypadku GT 86 mówienie o nawiązywaniu nie jest czczą gadaniną. Ma potwierdzenie w faktach. Podobnie jak Levin nie eksploduje mocą, a mimo to daje maksimum frajdy. No, bez przesady. W skali od 0 do 100 tak 86. Zresztą to właśnie „86” jest kluczem do nowej Toyoty. Od początku prac przyjęto wewnętrzne oznaczenie kodowe 086A. Średnica (zresztą tak samo jak i skok) tłoka to 86 mm. A chromowane podwójne końcówki wydechu też mają po 86 mm średnicy. Może to i głupie, ale mi się taka konsekwencja podoba. Koniec wzdychania, ryjemy teorię.
GT 86 jest nieźle wyważona. Rozkład masy bliski ideału (53 proc. przód i 47 proc. tył). Kierowca spoczywa na świetnie wyprofilowanym sportowym fotelu jedynie 40 cm nad asfaltem. Wyżej siedzą nawet pośladki właściciela Porsche Caymana. Środek ciężkości jest niżej niż np. w Nissanie GT-R. Zatem: rozwiązania rodem z tzw. supersamochodów. Poza silnikiem. Ale o tym za kilka wersów.
Team 86
GT 86 powstała w ramach współpracy Toyoty z Subaru. Pierwsza odpowiadała za przygotowanie koncepcji pojazdu, stylistykę i projekt techniczny. Prace rozwojowe prowadzono wspólnie. Subaru nadzorowało rozwój i wdrażanie projektu z wykorzystaniem rozwiązań i technologii obu firm oraz dostarczyło silnik wzbogacony przez Toyotę o własną technologię wtrysku D-4S i 6-stopniową skrzynię biegów. Testy drogowe i torowe prowadziły zespoły obu koncernów, zaś dopracowanie szczegółów wyposażenia i finalne dostrojenie każdy przeprowadzał sam. Przez cały czas prac nad projektem połączone zespoły inżynierów Toyoty i Subaru działały jako Team — nomen omen — 86.
Koniec. Teraz czas to wspólne cudo rozpracować. „Gentlemen, start your engines!”.
Ale skoro przy silnikach jesteśmy: silnik GT 86 to jednostka o przeciwległych cylindrach zwana bokserem. Obrósł kultem, bo napędzał VW garbusa i napędza Porsche. Subaru uczyniło z niego obiekt pożądania w latach 90., kiedy rozdawało karty na odcinkach specjalnych rajdów na świecie. Teraz gra w Toyocie. Nie jest to basowo mruczący doładowany silnik, znany chociażby z kultowego modelu od Subaru — Imprezy. Team 86 zdecydował się na dwulitrową, wolnossącą, czterocylindrową i wysokoobrotową jednostkę. Nominalnie nie powala osiągami: 200 KM, 205 Nm maksymalnego momentu obrotowego, 7,6 s do 100 km/h. Przyznacie — kupra nie urywa. W praktyce również.
Wciskam „start”, spodziewam się torpedy. Gaz, strzał ze sprzęgła i… no właśnie niewiele.Silnik kręci się do 7450 obr./min. Dokręcam go do końca (maksymalny moment obrotowy przy 6000 obr./min) i... nadal niewiele. Ale już na pierwszym zakręcie przekonuję się, że nie o wyrywanie z butów Toyocie chodziło. Układ przeniesienia napędu dostarcza siłę napędową do tylnych kół. Takich samochodów na rynku nie ma zbyt wiele. Te za sensowne pieniądze można policzyć na palcach jednej ręki i to należącej do pracownika tartaku.
Na starcie nieco rozczarowany brakiem „odejścia”, w pierwszym zakręcie onieśmielony możliwościami. „Się nie wielkość liczy. Technika!” — coś w tym stylu mi do głowy przyszło, gdy pokonywałem pierwszy zakręt. Kilkadziesiąt zakrętów później miałem już wyrobione zdanie. Czas na wnioski.
GT 86 to samochód szybki w reakcjach. Neutralny w zachowaniu i stosunkowo łatwy w kontrolowaniu, ale dla laika. Dla choć trochę obytego w torowej jeździe zaczyna być wymagający, ale sprawiedliwy. Co to znaczy? Laik przesadzi, seryjny system ESP postara się wypić za niego piwo, którego laik naważył. Ale elektroniczną smycz można odłączyć. Więcej roboty ma wtedy mechanizm różnicowy o zwiększonym tarciu wewnętrznym. No i kierowca sam musi pić. Jak laik z piciem nie nadąży — ląduje w kukurydzy.
Ostatnie poty
Wniosek drugi. Ano Wojtek. Kolega po fachu. Gdy już nabrałem pewności siebie, gdy zdało się, że gnam, ile tylko możliwe, że wycisnąłem z GT ostatnie soki, zmieszał mnie ów Wojtek z torem, aż przykro się zrobiło. Pojąłem, że to nie ja wyciskałem soki z GT, ale GT ze mnie pot. Gdy chwil kilka później przejechałem się z Wojtkiem na prawym fotelu, pojąłem, że 200 KM w GT to nie jest mało, że jeszcze dużo się muszę nauczyć i że to naprawdę sportowy, a nie jedynie usportowiony samochód. Doceniam Toyotę. Za to, że promując hybrydy i inne ekorozwiązania w samochodach, daje promyk nadziej tym, którzy do aut lubią wzdychać.
Na koniec mam trzy prośby i jedną obietnicę. Akio! Nie przestawaj się ścigać. Tomku! Nie przestawaj palić. Wojtku! Na następnej imprezie daj się objechać, a ja grzecznie ustawię się w kolejce pod odpowiednimi drzwiami. Chyba, że żona każe mi inaczej.