Korupcja jest plagą, która niszczy polskie życie publiczne i obrót gospodarczy. Trzeba z nią walczyć wszelkimi metodami. Z tą diagnozą rządu zgadzają się przedsiębiorcy, a nawet opozycja. Dlaczego więc każdy krok w stronę powołania Centralnego Biura Antykorupcyjnego, które zgodnie z deklaracjami rządu ma ukrócić tę plagę, budzi więcej obaw niż nadziei? Przede wszystkim dlatego, że postawienie właściwej diagnozy, choć ważne, nie gwarantuje zastosowania skutecznej terapii. Tak jest i w tym przypadku.
Przez ostatnie lata problemem korupcji w Polsce zajmowały się kolejne rządy, instytucje pozarządowe, organizacje międzynarodowe. Ich wnioski były w zasadzie zgodne — przyczynami korupcji są niespójne i skomplikowane prawo, nadmiar kompetencji w ręku jednego urzędnika, brak precyzyjnie określonej odpowiedzialności za decyzje itp. Dopiero na dalszym miejscu znajdowały się skuteczniejsze ściganie tych przestępstw i egzekucja przepisów antykorupcyjnych. Rząd Kazimierza Marcinkiewicza przyjął jako zasadę walki z korupcją karanie, a nie zapobieganie. Przynajmniej na razie.
Trudno się rządowi dziwić. Dużo łatwiej w blasku jupiterów powołać elitarną służbę, niż przekopać się przez tysiące ustaw, jakie w ostatnich latach wyprodukowali posłowie, wyłowić niespójności czy ewentualne korupcjogenne przepisy i jeszcze przeforsować je w parlamencie. Powołanie CBA można będzie zmieścić w przedwyborczej reklamówce, benedyktyńskiej pracy nad zmianą prawa — już nie. Może więc się okazać, że 500 nieprzekupnych funkcjonariuszy biura urobi sobie ręce po łokcie, a korupcja nie tylko nie zniknie, ale nawet się nie zmniejszy. Część krytyki w kwestii walki z korupcją wynika więc z przekonania, że rząd robi za mało.
Równie silne są jednak obawy, że walcząc z korupcją — rząd zrobi za dużo. Że CBA uzyska za duże uprawnienia i — ścigając przestępców — nazbyt utrudni życie uczciwym przedsiębiorcom, w myśl zasady „gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą”. Tych obaw nie rozwiały słowa premiera, że oto tworzymy od podstaw pierwszą służbę specjalną w niepodległej Polsce. Zabrzmiały niepokojąco radośnie, że rząd ma wreszcie swoją i tylko swoją służbę specjalną. Istniejące wcześniej służby są skażone zgniłą atmosferą III RP, a ci funkcjonariusze będą wreszcie nasi.
Powołany na stanowisko pełnomocnika do spraw organizacji CBA Mariusz Kamiński (a za miesiąc zapewne szef biura) deklarował, że będzie ono absolutnie bezstronne, a rządząca ekipa, z której — mimo złożenia mandatu poselskiego i rezygnacji z członkostwa w Prawie i Sprawiedliwości — przecież się wywodzi, nie będzie miała żadnej taryfy ulgowej. Nie ma podstaw, by nie wierzyć, w szczerość deklaracji. Ponieważ, jak stwierdziliśmy we wstępie, co do tego, że korupcja jest złem i trzeba ją wyplenić, panuje powszechna zgoda, przyszłemu szefowi CBA życzymy, by to on miał rację, a nie jego krytycy. By zgodnie z jego zapowiedziami Centralne Biuro Antykorupcyjne było profesjonalnym, bezstronnym i skutecznym narzędziem walki z tym zjawiskiem. Jeżeli tych obietnic nie spełni, to nie będzie tylko jego porażka, ale cios w przedsiębiorczość, a być może — niech padnie wielkie słowo — i w demokrację.