Wraz z transformacją ustrojową pojawiła się w Polsce moda na poradniki sukcesu, sesje motywacyjne i szkolenia z dziedziny rozwoju osobistego. Proponują one różne metody — od pozytywnego myślenia do wizualizacji, od afirmacji do zarządzania emocjami, od medytacji transcendentalnej do neurolingwistycznego programowania (NLP). Za tymi koncepcjami kryje się jednoznaczny przekaz: żyjemy, pracujemy i zarabiamy poniżej naszych możliwości, a stać nas na dużo więcej. Trzeba tylko obudzić w sobie olbrzyma, swoje prawdziwe ja lub wewnętrzne dziecko. Kto chce, niech wierzy. Tzw. techniki samopomocowe są zwykle nieskuteczne, a niekiedy nawet szkodliwe. Weźmy choćby osławione pozytywne myślenie, które można sprowadzić do przekonania „chcieć to móc”.

Sprzedawcy złudzeń
Jeśli wyobrazimy sobie, że siedzimy w fotelu prezesa, i gorąco tego pragniemy, czy ten scenariusz się spełni? Badania pokazującoś przeciwnego: ci, którzy próbują siłą umysłu i woli przyciągnąć do siebie sukces, z początku przeżywają radość, entuzjazm, euforię. Co się jednak dzieje, gdy oczekiwany awans ich omija? Uniesienie zamienia się w rezygnację, bezsilność, depresję. Z nieba wpadają w najgłębsze czeluście emocjonalnego piekła. Dlaczego guru w rodzaju Briana Tracy’ego, Anthony’ego Robinsa i Nicka Vujicica przygotowują swoim wyznawcom tak bolesny upadek? Magdalena Trus, psycholog i trener biznesu, odziera ze złudzeń: pozytywne myślenie stało się intratnym biznesem. To opium dla ludu, dobra nowina dla korporacyjnych mas, które muszą wierzyć, że będą zdobywać i przenosić góry. Inaczej nie znajdą w sobie motywacji, by codziennie jeździć zatłoczonym tramwajem do Mordoru. Z uśmiechem, oczywiście. W optymistycznym nastawieniu — dodaje — nie ma nic złego. Musi on jednak iść w parze z wysiłkiem. Stawia na duet myślenia i działania. Działanie myśleniu nie szkodzi. A myślenie działaniu? Czasami tak — twierdzi specjalistka.
Zwłaszcza gdy zastępuje to działanie.
— Z pozytywnym myśleniem jest jak z wujkiem Heńkiem, który rozkręca rodzinne imprezy. Wszyscy na niego czekają. Wujek przychodzi, sypie dowcipami, poprawia nam powierzchownie humor. A gdy wychodzi, trzeba posprzątać i pozmywać po gościach. Czyli wrócić do codzienności, która jest bledsza niż żarciki wujka. Więc czekamy na kolejną imprezkę z wujkiem Heńkiem. Co pomiędzy? Nie da się być w permanentnym dobrostanie — tłumaczy Magdalena Trus.
Współczesne opium dla mas
Pozytywnemu myśleniu towarzyszy złudzenie własnej wszechmocy i kontrolowania sytuacji. Czasem tej iluzji ulegają nawet firmy — jak General Motors (GM), który na przełomie tysiącleci ekspresowo tracił klientów i zyski. Zarząd ogłosił plan odzyskania 29 proc. amerykańskiego rynku. Liczba 29 pojawiała się wszędzie — w dokumentach spółki, podczas zebrań załogi i na małych złotych szpilkach, które kierownicy wpinali w klapy swoich marynarek. Cel był oczywisty: zintegrować cały zespół GM — od sprzedawców przez inżynierów do specjalistów PR — wokół idei powrotu na ścieżkę wzrostu. Nic to nie dało. W 2009 r. motoryzacyjny gigant ogłosił bankructwo i przeszedł w stan upadłości.
Dopiero trzy lata później, po wykupieniu przez Departament Skarbu USA, producent zaczął wychodzić na prostą. Większość poradników i mów motywacyjnych łączy założenie, że wszystko zależy tylko — lub głównie — od nas. Tak samo sprawę stawiają przysłowia: „każdy jest kowalem swojego losu”, „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz”. Tymczasem Michał Gembal, dyrektor marketingu Arcusa, twierdzi, że wielu jest kowali, którzy wpływają na nasz los, i nie mniejsza liczba tych, którzy ścielą nam łóżka. — Życie jest jak piłka nożna. Wynik meczu zależy zarówno od umiejętności, formy, sprytu danego zawodnika, jak i dyspozycji całego zespołu. Nawet genialny Robert Lewandowski nic by nie wskórał, gdyby koledzy z reprezentacji nie umieli współpracować z nim na boisku — obrazowo tłumaczy Michał Gembal. Natomiast Michał Bukowski, konsultant i coach z firmy Sandler Training, dodaje, że także szkolenia są sportem zespołowym — ich efektywność zależy zarówno od profesjonalizmu trenera, jak i od podejścia uczestników.
— Niektórzy uważają szkolenia za stratę czasu. Nerwowo patrzą na zegar i odliczają minuty, które dzielą ich od powrotu do codziennych zadań. Takie nastawienie ma charakter samospełniającej się przepowiedni. Rzeczywiście, pracownicy niczego nie wynoszą z takich zajęć, choćby były wartościowe — argumentuje Michał Bukowski.
Zawód gorszego sortu
W książce „Coaching odczarowany” Robert Grzybek, trener i partner zarządzający GM Solutions, pisze m.in. o modzie na „grillowanie coachów, pozytywnego myślenia i psychologii sukcesu”, z której znani są niektórzy dziennikarze. Apeluje, by nie utożsamiać masowych, odmóżdżających seminariów motywacyjnych z coachingiem. Według autora jest to krzywdzące dla osób, które wykonują ten zawód rzetelnie. Odradza jednak swoim kolegom po fachu walki z krytykami branży rozwoju osobistego. Tym bardziej że część psychologów, trenerów i coachów sumiennie pracuje na swoją złą opinię. Co proponuje Robert Grzybek? „Trzeba posprzątać swoje podwórko i dobrze robić swoją robotę”.