„Puls Biznesu”: O projekcie nowelizacji ustawy o OZE, zmieniającej wzór opłaty zastępczej, mówił pan w ostatnich dniach tak: „Dlaczego udało mi się to przeprowadzić? Dzięki ciężkiej pracy. Dałem słowo, że będę jak najlepiej zarządzał grupą Energa, i to czynię”. Jaka była pana rola w powstawaniu tego projektu?
Daniel Obajtek, prezes Energi: Proszę mi nie przypisywać nadludzkich sił. Pamiętajmy, że był to projekt poselski, który miał zmienić sytuację na rynku zielonych certyfikatów. Jego znaczenie należy ujmować łącznie z decyzją ministra energii o zwiększeniu obowiązku nabywania zielonych certyfikatów w 2018 r. w stosunku do 2017 r. [to wzrost z 15,40 proc. w 2017 r. do 17,5 proc. w 2018 r., ale obniżka z 19,5 proc. zaplanowanych w ustawie na 2018 r. — red.]. Spowoduje ono wzrost cen świadectw pochodzenia, natomiast zmiana ustawy o OZE sprawia, że ten wzrost będzie łagodniej odczuwalny przez odbiorców. Odczytywanie zmiany wyłącznie w kategoriach partykularnych interesów koncernów energetycznych, w tym długoterminowych umów w sprawie zakupu zielonych certyfikatów, jest niewłaściwe.
Wasi kontrahenci zwracają uwagę, że spółka dobrowolnie podpisała takie umowy.
Oczywiście, Energa — podobnie jak inne koncerny energetyczne — zawiera umowy cywilnoprawne dobrowolnie. Co nie znaczy, że są wolne od wad.
Maciej Bando, prezes Urzędu Regulacji Energetyki (URE), mówił o projekcie tak: „W Polsce jest pięć, sześć gigantycznych firm, które koncentrują się na obrocie energią elektryczną. Przez zupełny przypadek należą do państwa. I to są właśnie te, które dysponują kontraktami, do których muszą dzisiaj dopłacać. Mamo, tato, ratuj! Ratuj, bo zbankrutuję! No więc mama i tata ratują. (…) to jest zaburzenie pewnych zasad”. Jak pan to skomentuje?
Bardzo szanuję prezesa URE i nie sądzę, żeby takie wypowiedzi były potrzebne. Nie powinny padać z ust urzędnika państwowego. Prezes URE sugeruje, że z powodu interesów koncernów energetycznych zmienia się ustawę. Tak nie jest. Ustawa reguluje tak naprawdę rynek zielonych certyfikatów. Poziom opłaty zastępczej, liczony jako 125 proc. ceny certyfikatów, to dobra zmiana w połączeniu z rozporządzeniem w sprawie wzrostu obowiązku zakupu zielonych certyfikatów. Dziwię się, że prezes URE nie potrafił dostrzec tego szerszego kontekstu nowelizacji.
Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej przewiduje, że wskaźnik 125 proc. zablokuje możliwy wzrost ceny zielonych certyfikatów.
Nie zgadzam się z tą prognozą. Zielone certyfikaty już drożeją, nasze źródła na tym korzystają. Wydaje mi się, że powinniśmy się oderwać od patrzenia na branżę wiatrową jedynie z perspektywy umów długoterminowych. Nasza spółka zależna, Energa Wytwarzanie, sprzedaje energię z odnawialnych źródeł wiatrowych na zasadach rynkowych, osiągając dodatni wynik EBITDA. Można? Można.
Czy rozmawialiście z wiatrowymi kontrahentami o zmianie warunków umów?
Treść umów cywilnoprawnych zawsze może zostać zmieniona za porozumieniem stron. Jedna strona nie może jednostronnie zmienić zapisów umowy.
Za inwestorami wiatrowymi ujęły się też banki finansujące takie projekty. Proponują minimalny poziom opłaty zastępczej w wysokości 150 zł.
Jak wspominałem, odczytywanie nowelizacji ustawy OZE w kontekście konkretnych umów cywilnoprawnych nie jest właściwe. Zmiana ma charakter systemowy. Branża OZE ma przede wszystkim problem z niskimi cenami zielonych certyfikatów. Nie rozumiem, w jaki sposób propozycja banków miałaby pomóc w rozwiązaniu tego problemu. Z drugiej strony, już sama propozycja potwierdza, że obecny poziom jednostkowej opłaty zastępczej nie miał żadnego uzasadnienia i należało go zmienić. Przy czym kwoty sztywne zawsze mają charakter arbitralny, a powiązanie tej opłaty z poziomem rynkowym wydaje się racjonalne.
Analitycy szacują, że na kontraktach obejmujących zakup zielonych certyfikatów tracicie obecnie 200-300 mln zł rocznie. To trafne szacunki?
Obecnie trwają analizy skutków tego projektu. Myślę, że to dobry moment, żeby podkreślić, że mnie, jako prezesowi, nigdy nie przyszłoby do głowy przerzucanie na konsumentów kosztów tych trudnych dla nas ekonomicznie umów. A wcześniej były takie próby.
Jak panu idzie zapowiadana restrukturyzacja Energi?
Proces trwa. Poprzednicy outsourcowali wiele usług, ale jednocześnie przybywało spółek w grupie. Z tym trzeba było skończyć. Dziś w grupie jest 48 spółek, do końca roku będzie ich około 22. To radykalna reforma, która da oszczędności i uprości zarządzanie firmą.
Energa miała problemy z wdrożeniem systemu billingowego. Na jakim jesteście etapie?
Zastałem wielki chaos, ale problem z billingowaniem jest już rozwiązany, temat jest zamknięty. Dziś z 80 tys. tzw. faktur długotrwale niewyfakturowanych [chodzi o klientów, którym co najmniej dwukrotnie nie została wystawiona faktura — red.], z 2016 r. i starszych, zostało około 500.
Pozwoliło to na odzyskanie dla grupy ponad 70 mln zł. Będziemy teraz mogli przedstawić klientom wachlarz nowych usług dodatkowych.
Negocjujecie nową umowę społeczną. Co się zmieni?
Na pewno nie możemy utrzymać zapisów z umowy zawartej przed 10 laty. Nowy dokument będzie po prostu porozumieniem ze związkami zawodowymi. Mogę powiedzieć, że zobowiązania Energi na pewno będą mniejsze niż te sprzed 10 lat, bo rynek się zmienił.
Jak idą przygotowania do budowy bloku w elektrowni Ostrołęka?
Zgodnie z harmonogramem. Finalizujemy zakup działki od miasta. Finansowanie udźwigniemy wspólnie z partnerem — Eneą. Trzeciego partnera do tej inwestycji poszukamy na dalszym etapie. Będzie to polski kapitał. Mamy dwa scenariusze, ale za wcześnie, by o nich mówić.
Czy myślicie o nowych inwestycjach kapitałowych?
Tak. Chcę, by Energa inwestowała w aktywa, które wzmocnią grupę, i żeby była w nich inwestorem strategicznym, co oznaczałoby też poprawę EBITDA. Prowadzimy wstępne rozmowy. Interesuje nas biznes, który będzie atrakcyjny sam w sobie, a do tego pomoże nam repolonizować gospodarkę.
Jakieś konkrety?
Za wcześnie.