Procreate: potyczki z klientami

Kamil KosińskiKamil Kosiński
opublikowano: 2012-08-02 00:00

Case study: Poznańska spółka internetowa szuka klientów wśród małych firm. Niejeden ma jednak zastrzeżenia do współpracy

W połowie maja 2011 r. z internetu znikła strona procreate.wyludzenia.info. To efekt decyzji sądu o zabezpieczeniu powództwa o ochronę dóbr osobistych, jakie prowadzącemu stronę Arturowi Korolowi wytoczyła poznańska spółka Procreate. Zaraz po zamknięciu strony treść tej strony pojawiła się pod innym adresem. Przedstawione są tam zarzuty dotyczące działalności Procreate związanej z pozycjonowaniem stron WWW. Dotyczą one jakości, ale nade wszystko sposobu zawierania umów, ich treści i sposobu rozwiązywania.

Procreate ma wprowadzać w błąd klientów poprzez takie przygotowanie umów i ofert reklamowych, by „wytworzyć w czytelniku przekonanie, iż ma do czynienia z usługą o charakterze bezpłatnym i bez żadnych zobowiązań”. W rzeczywistości umowy są bezpłatne przez trzy miesiące. Potem klienci Procreate są związani ze spółką półrocznym okresem wypowiedzenia. Bez zobowiązań można umowy wypowiedzieć tylko w czasie trzech bezpłatnych miesięcy.

Klienci się skarżą

— Zadzwonił do nas telemarketer Procreate. Rozmawiał z nim mój pracownik. Od telemarketera nie dowiedział się, że po trzech miesiącach umowa przechodzi z bezpłatnej w płatną. Ja doczytałem umowę i zauważyłem, że jest w niej takie zdanie. Złożyłem wypowiedzenie w terminie. Procreate próbowało to wypowiedzenie kwestionować. Nie skierowali sprawy do sądu, ale przez pół roku naciskali na mnie, bym im zapłacił — streszcza swój przypadek Artur Korol, właściciel niewielkiej firmy informatycznej Dr Notes z Warszawy.

— Moja historia zaczęła się w październiku 2009 r. Zaczęli do mnie wydzwaniać z ofertą trzymiesięcznego darmowego pozycjonowania. Gdyby spełniło moje oczekiwania, umowa miała być przekształcona w płatną. Podpisałem umowę. Jej kopia miała być do mnie odesłana w ciągu trzech dni, ale do dziś jej nie dostałem. Z uwagi na swoją ostrożność, ostatniego dnia bezpłatnego okresu wysłałem do Procreate e-mail z informacją, że ze względu na brak efektów nie zamierzam z nimi dalej współpracować. Oni twierdzą, że go nie dostali. Dziwne, bo wcześniej ich e-maile do mnie i moje do nich docierały. Niedługo po wysłaniu e-maila zacząłem natomiast dostawać faktury. Łącznie na 13,5 tys. zł. Wynająłem więc adwokata, który mi tę sprawę prowadzi — opowiada Roman Chruścik, właściciel łódzkiej spółki Wiromex handlującej środkami chemicznymi dla przemysłu.

W lutym 2012 r. Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał prawomocny wyrok, w którym odrzucił żądania Procreate wobec rzeszowskiej kwiaciarni Agnes, należącej do Agnieszki Kempy. W uzasadnieniu sąd stwierdził, że jeśli umowa miała mieć formę pisemną, podpisany przez przedstawiciela Procreate egzemplarz powinien trafić do jej klienta. Jeśli Procreate go nie dostarczyło, nie może oczekiwać żadnych płatności.

— W sprawie tej pani Kempa zastosowała „linię obrony” wymyśloną właśnie przez pana Korola — przyznaje Marcin Vogel, prezes Procreate.

Marcin Vogel zaznacza, że od 1 lutego 2011 r. za datę wypowiedzenia umowy Procreate uznaje termin wysłania wypowiedzenia, a nie jego wpłynięcia do spółki. Wydaje się, że był to główny wątek konfliktów z klientami.

Zmianą tą miały być objęte umowy zawarte także przed lutym 2011 r. Negatywne opinie o Procreate podtrzymują jednak wciąż Dorota Kłosowska prowadząca w podwarszawskiej Jabłonnie firmę konsultingową Platforma Jakości, specjalizującą się w systemach jakości, i Monika Rajkowska-Podyma, współwłaścicielka Centrum Urody Buterfly w Katowicach.

Zastrzeżenia zgłasza też Hubert Plewiński, prowadzący opodal Radomska firmę Biotax, świadcząca usługi z zakresu inżynierii przyrodniczej. W rozmowie z „PB” przyznał jednak, że przez swoje roztargnienie umowę z Procreate wypowiedział kilka dni po upływie okresu bezpłatnego.

Pozycjonerzy kwestionują

Odrębną kwestią jest jakość usług Procreate.

— Szukałam firmy pozycjonującej. Byłam nastawiona na to, że za jej usługi będę płacić przez dłuższy okres czasu. Wybrała ofertę Procreate skuszona trzymiesięcznym okresem bezpłatnym. Od samego początku chciałam jednak pozycjonować swoją stronę na podstawie trzech słów kluczowych. Oni odesłali umowę na 10 słów. Nie chciałam płacić za tyle po okresie bezpłatnym, więc w połowie okresu testowego próbowałam aneksować umowę. Bezskutecznie. Tuż przed zakończeniem okresu bezpłatnego wysłałam więc wypowiedzenie umowy listem poleconym, faksem i e-mailem. Oni twierdzą, że wypowiedzenia nie dostali, a potwierdzenie nadania listu poleconego nie jest żadnym dowodem. Pierwszą fakturę na 1,1 tys. zł netto otrzymałam we wrześniu 2011 r. Po niej zaczęły przychodzić kolejne. Przychodziły nawet po tym, jak zlikwidowałam stronę, której dotyczyła umowa — opowiada Marta Lichnerowicz, która pod adresem odpowiedzialnirodzice. pl chciała promować szkołę rodzenia. Z naszych informacji wynika, że powstało przynajmniej 11 audytów kwestionujących jakość usług Procreate.

— Mamy do czynienia z byłymi klientami, którzy nie chcą zapłacić za wykonane usługi. Jest logiczne, że zakwestionowanie jakości usługi może ich zdaniem stanowić podstawę do uniknięcia płatności. Trudno więc oczekiwać ze strony takich klientów rzetelnej oceny naszej pracy — zaznacza Marcin Vogel.

Tyle że audyty przeprowadzili nie klienci Procreate, lecz inne osoby prowadzące działalność w zakresie pozycjonowania stron WWW. Byli to Paweł Gontarek (warszawska firma Outnet.pl), Piotr Nowak (Acorus z Wrocławia) i Tomasz Bielawski (Wypromuj.pl z Łomży). Z ich opracowań zgodnie wynika, że pozycjonowanie dokonywane przez Procreate sprowadza się do wiązania stron z wyrażeniami, które co prawda zapewniają wysoką pozycję po wpisaniu takiego zapytania w Google’u, ale w praktyce rzadko albo w ogóle nieużywanymi w celu znalezienia usługodawcy. — Pozycjonowanie strony pod frazę, której nikt nie wpisuje do wyszukiwarki nie ma sensu, bo i tak nikt poprzez Google’a nie wejdzie na taką stronę — podkreśla Piotr Nowak.

— To, za co Procreate wystawia faktury na 1,5-2 tys. zł, można wycenić na nie więcej niż kilkaset złotych — twierdzi Paweł Gontarek. W działaniach marketingowych Procreate posługuje się prezentacjami opatrzonymi logo Uniwersytetu

Ekonomicznego w Poznaniu (UEP) i TNS OBOP (obecnie TNS Polska). Tak się jednak składa, że adiunktami UEP są Waldemar Rydzak i Jacek Trębecki, właściciele spółki Prelite, będącej agencją PR pracującą dla Procreate.

Kwestia badań

— Rozumiejąc złożoność problemu Procreate, nie podjęliśmy się realizacji badań jako ich autorzy. Aby uniknąć zarzutu o nierzetelność, zlecenie przekazaliśmy naszej koleżance z innej katedry. Jednocześnie świadomie nie poinformowaliśmy jej o problemie, aby tym samym nie sugerować czegokolwiek w zakresie budowy kwestionariusza ankiety i pytań w nim zawartych — wyjaśnia Jacek Trębecki, wiceprezes Prelite.

TNS znany z badań opinii przyznaje zaś, że w tym przypadku ich nie prowadził. Miał też zastrzeżenia co do łączenia swojej pracy z badaniem z logo UEP.

— Nie pytaliśmy klientów Procreate o opinie. Dokonaliśmy tylko porównania formalnych warunków umowy, której wzorzec przedstawiło nam Procreate. W związku z tym poprosiliśmy tę spółkę, by na swojej stronie internetowej rozdzieliła prezentację naszego raportu od badania satysfakcji jej klientów przeprowadzonego na UEP, ponieważ zestawianie ze sobą wyników dwóch różnych badań może wprowadzać w błąd ich odbiorcę. Dodatkowo zwróciliśmy się do Procreate z prośbą o zamieszczenie na stronie internetowej wzorca umowy, który był porównywany z umowami konkurencji — informuje Piotr Chojnowski, konsultant ds. badań w TNS Polska. Marcin Vogel przyznaje, że na żądanie TNS Polska zmieniła się forma prezentowania analizy tej firmy na stronie Procreate. Zastrzega jednak, że nie zgadza się z tezą, że analiza była prezentowana w innym kontekście, niż jej przyświecał.

— Naszym zdaniem, kwestie będące przedmiotem wyjaśnień nigdy nie dotyczyły kontekstu samego badania — zaznacza Marcin Vogel.