Program rządu budzi wątpliwości i obawy

Stanisław Albinowski
opublikowano: 2002-03-15 00:00

Tu się nic nie zgadza i kupy nie trzyma — taka zniechęcająca refleksja przyszła mi na myśl po wstępnej analizie założeń liczbowych programu gospodarczego rządu SLD-UP-PSL na lata 2002- -06. W moim archiwum już teraz pęcznieje teczka z opiniami o programie, ale weryfikacji spójności założeń — oraz przesłanek i celów — trudno się w nich doszukać.

Jako jeden z trzech strategicznych celów programu zapisana jest „Aktywizacja zawodowa społeczeństwa i zwiększanie zatrudnienia”. Żaden ekspert nie dostrzegł jednak, że słowom tym przeczą liczby. W strategii rządu brak projekcji bezrobocia, a wielkość tę trzeba dopiero wyprowadzać z zapisanej w tabeli 4c prognozy zatrudnienia, które w roku 2006 ma wzrosnąć zaledwie o 150 tys. osób, do stanu 9,5 mln. W praktyce oznacza to — abstrahując nawet od czynnika demograficznego — zamrożenie bezrobocia na obecnym poziomie około 3 mln osób.

Ale może być gorzej. Trzeba by znać przewidywaną liczbę pracujących, których obecnie jest o 5,5 mln więcej niż zatrudnionych. Nikt nie wie, jaka część tych samodzielnych zawodowo ludzi powiększy szeregi bezrobotnych, należy jednak oczekiwać, że na wsi będą to dość duże zastępy. Program rządu tego nie liczy. Wystarczająco dramatyczna jest jednak już projekcja stabilizacji bezrobocia na poziomie 3 milionów osób. Dla 10 mln Polaków oznacza to perspektywę wieloletniej egzystencji w warunkach ubóstwa na pograniczu nędzy. Nikt jakoś szat z tego powodu nie drze, a powinien. Na co klasa polityczna liczy — na niewątpliwie potrzebne uelastycznienie prawa pracy? To jest nasza polska specjalność: wokół jednego zagadnienia skupiła się powszechna debata programowa, choć sedno problemu tkwi zupełnie gdzie indziej. O czym zresztą wszyscy doskonale wiedzą.

Oczywiście nie każdy wzrost gospodarczy i nie zawsze zapewnia likwidację bezrobocia. Ważny jest tu zarówno typ wzrostu (praco- czy kapitałochłonny), jak i jego rozmiary. Czy wiedzą jednak Państwo, o ile większy — w stosunku do obecnego — ma być globalny PKB Polski w roku 2006? W całym dokumencie rządowym takiej odpowiedzi nie ma. Na str. 7 (według tekstu w Internecie) zapowiedziano w scenariuszu rozwojowym „stopniowy powrót w ciągu 2 lat na ścieżkę 5-proc. wzrostu PKB”. Nie rozpatruję dwóch innych scenariuszy („kryzysowego” i „stagnacyjnego”), gdyż stanowią one tylko ostrzegające tło. Jak stwierdza się bowiem już na str. 8 — „w istocie nie ma alternatywy dla scenariusza rozwojowego”. Przeliczyłem więc z tego bezalternatywnego scenariusza roczne, realne przyrosty PKB na indeks łańcuchowy — i wyszło mi, że w roku 2006 PKB będzie o 22,2 proc. większy niż w 2001 r.

Nie jest to wiele, lecz nie tu jest miejsce na rozważania, czy założenia programowe dynamiki PKB są optymalne. Znamienne jest natomiast, że ten zaprogramowany wzrost zamierza się osiągnąć przy niemal stabilnym zatrudnieniu. Oznacza to, iż czynnikiem nośnym dynamiki ma być wydajność pracy. Jest to osiągalne tylko pod warunkiem znacznych inwestycji technologicznych. Efekty tych nakładów ujawnią się jednak z opóźnieniem, wynikającym z długości cyklu inwestycyjnego i wdrożeniowego. Powiedzmy — dwa lata. Tymczasem, jak to ukazuje wykres obok, największe przyspieszenie inwestycyjne następuje dopiero w ostatnich latach badanego okresu. Skąd więc wzrost gospodarczy już wcześniej ma czerpać napęd?

Ciąg dalszy żmudnych rozważań nad programem rządu — za tydzień.